Reus

740 56 1
                                    

Moja mama zawsze powtarzała, że nienawiść to jedna z najmniej pożądanych cech.

Mówiła, że to najokropniejsze paskudztwo, jakie można w sobie wyhodować, gorsze od nałogu do tytoniu czy też narkotyków.

Bo z tym się człowiek nie rodzi, jak mawiała.

Bo człowiek nie rodzi się ani zły, ani dobry, lecz to otoczenie go kształtuje a on sam wybiera drogi którymi chce podążać.

Stroniła od ludzi, którzy przejawiali tę cechę, splatała ręce jak do modlitwy i wzdychała ciężko, kręcąc głową.

Już od maleńkości uczyła mnie i moje siostry bycia dobrymi, wrażliwymi, byśmy w przyszłości wyrośli na porządnych, ciepłych i otwartych ludzi.

Byśmy byli tymi, których w tych czasach jest zaledwie garstka, a którzy są przecież tak bardzo potrzebni.

I szło jej na prawdę świetnie, dopóki po raz pierwszy nie zobaczyłem siniaków na jej twarzy.

I mimo, że miałem ledwo trzynaście lat, doskonale wiedziałem, że nie były spowodowane uczuleniem czy alergią, nie przekonywały mnie też opowiastki o tym, że uderzyła się, gdy sprzątała, czy potknęła się, niosąc zakupy, gdy wracała z pracy.

Często słyszałem, gdy płakała, ale sam nigdy nie widziałem jej łez.

Zawsze się uśmiechała, robiła nam do szkoły kanapki, tuliła, gdy nie spaliśmy w gorączce.

Ojca nie było wtedy z nami.

Nie było go w momentach, gdy zaczęliśmy wkraczać w dorosły świat.

Ojca miałem do siódmej klasy podstawówki.

Zapisał mnie do lokalnej drużyny, kupił korki, kilka razy nawet przyszedł na mecz.

Straciłem go w momencie, gdy ten stracił pracę.

Zatracił się wtedy w alkoholu, ławka pod sklepem stała się jego nowym domem.

Ośmieliłbym się powiedzieć nawet, że była jego lepszym domem, bo przebywał na niej dłużej niż z nami, w jego prawdziwym domu.

Lecz za każdym razem gdy postanawiał przejść przez rodzinny próg, zawsze kończyło się to płaczem, krzykiem i kolejnymi śladami przemocy.

Mama wtedy kazała mi chować się z siostrami w łazience, tulić je i uspokajać, by nie płakały za głośno, bo to mogło jeszcze bardziej rozjuszyć ojca.

Samemu było mi ciężko powstrzymywać łzy, gdy słyszałem ich krzyki i szloch mamy.

Ten dzień był inny niż pozostałe, gdy pijany przyszedł po kolejne pieniądze na wódkę.

Może dlatego, że za oknem rozkwitało lato, słońce grzało przyjemnie, a ptaki śpiewały, umilając czas.

Może dlatego, że krzyki i płacz urwały się w pewnym momencie, a w mieszkaniu zapanowała grobowa cisza, przerywana jedynie nerwowym biciem serc trójki przestraszonych dzieci.

Kazałem siostrom zostać na miejscu a sam wychyliłem się z łazienki.

Po cichu zmierzałem do salonu, czując coraz większe zdenerwowanie.

Gdy dotarłem do holu i ujrzałem zakrwawioną dłoń mamy leżącą na podłodze i tego potwora dzierżącego w dłoni świecznik, nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego z pięściami.

W wieku trzynastu lat zasiałem w sobie coś, przed czym strzegła mnie osoba, która oddała za mnie życie.

Zasiałem w sobie nienawiść.

Zasiałem w sobie coś, za co nie dość, że nienawidziłem siebie, to z każdym dniem nienawidziłem także wszystkich wokół.

"Powinieneś iść do lekarza, Mars.
To co robisz, jest niezdrowe, potrzebujesz specjalisty.
Powinieneś pójść na terapię, powinieneś wyplewić te chwasty, które zarosły w twoim sercu."

Czy posłuchałem?

Stoję pośrodku osiemdziesięciotysięcznego stadionu, na którym jeszcze kilka chwil temu skandowano moje nazwisko.

Teraz wszyscy milczą, wstrzymując oddechy.

Wbijam wzrok w mężczyznę stojącego kilka metrów przede mną.

Zaciskam pięści.

Biorę rozbieg i oddaję strzał, który bramkarz Monachium blokuje ciałem.

Klnę głośno, kopiąc w murawę i ciągnę się za włosy.

Gdy słyszę krzyk kibiców, mój demon także budzi się z krzykiem, a moja wściekłość wypełza na wierzch, gdy rzucam się pędem na zawodnika, który odebrał mi kolejną tak ważną rzecz.

Gdzie jestem teraz?

Na ławce, pod sklepem, z butelką w dłoni.

Mój wyskok zmusił mnie do odwieszenia korków na hak, ale hej, sam sobie na to zapracowałem.

Sam obrałem tę drogę, nikt przecież nie rodzi się ani zły, ani dobry.

Gdy jakiś na wpół przytomny pijaczyna zwraca się do mnie imieniem mojego ojca, pociągam mocny łyk z butelki i trzaskam ją na jego głowie.

Wybacz mi, mamo. Marny ze mnie ogrodnik.

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz