Lewandowski/Milik

924 72 4
                                    

Neapol, 31.12.2016 r.

Arek odpakował strzykawkę i wbił igłę w udo. Starał się trafić w miejsce wolne od siniaków, lecz niestety. Jego nogi i brzuch były jedną, wielką paletą fioletu, zieleni i brązu.
Syknął cicho i wstrzyknął lek do końca, opadając na kanapę i odchylając głowę. Ból emanujący od kolana zdawał się wwiercać w kręgosłup, przechodzić przez czaszkę i wykręcać palce u stóp. Tabletki przeciwbólowe spożywał częściej niż posiłki. Bał się jak będzie wyglądać jego wątroba po powrocie na boisko i całkowitym wyleczeniu kontuzji.
Był już po kilku operacjach, lecz niestety, był zbyt narwany i gdyby mógł, po zabiegu od razu pobiegłby na murawę. Trochę przeholował i proszę, koło się zamknęło. Wrócił do punktu wyjścia, trafiając pod nóż ponownie, tym razem z własnej głupoty.
I teraz był sam, tu, w pustym domu w samym sercu Neapolu, z gipsem od kostki aż po pachwinę.
W dodatku nie miał ani mililitra alkoholu. A z chęcią by się napił, choćby dla faktu by pożegnać stary, a przywitać Nowy Rok.
Siedział całe dnie w domu, wgapiał się w telewizor. Czasem zadzwonił ktoś z klubu, napisał ktoś z reprezentacji. Rozmowa wprawdzie zawsze kończyła się po zapytaniu jak tam zdrowie. A Arek jak to Arek, odpisywał, że wszystko świetnie, chwilę później ponownie wbijając strzykawkę.
Nie miał nikomu za złe, że został sam. Ba, mało tego. Z uwagą śledził wszystkie mecze kolegów, a gdy któreś były w tym samym czasie, zgrywał jeden na DVD i odtwarzał później, z czego narobiła się całkiem niezła kolekcja.
Najchętniej oglądał mecze Roberta, oczywiście przy wyłączonym głosie, bo gdy tylko jego uszu docierał niemiecki, automatycznie łapał za sznurek.
Lewandowski także najczęściej dzwonił, dużo opowiadał i sam chętnie słuchał o wszystkim, czym dzielił się Arek z pośród swoich włoskich, czterech ścian.
Dużo rozmawiali o piłce, młodszy chłopak często mówił o swoich spostrzeżeniach, dawał drobne uwagi, jeszcze raz we dwójkę analizowali grę. Robert przez ten czas bardzo zżył się z Arkiem i uznał, że spędzanie sylwestra w Monachium niczym nie będzie się równać z odwiedzinami przyjaciela we Włoszech, dlatego też Lewandowski prędko kupił bilet, spakował najpotrzebniejsze rzeczy i przed dwudziestą drugą wylądował już na lotnisku w Neapolu. Zamówił taksówkę, wcześniej kupując szampana i kilka zakąsek, po kilku chwilach pukając już do drzwi domu Milika.
Oczywiście pierwsze co zaskoczyło Roberta to fakt, że zasypana śniegiem Bawaria, którą jeszcze kilka godzin temu opuszczał, teraz, przy suchym i ciepłym jak na tą porę Neapolu, była niczym Antarktyda.
Mężczyzna rozpiął kurtkę i poluzował szalik, zastanawiając się, na kiego grzyba brał trzy polarowe swetry, z czego jeden w czerwononose renifery.
Arek zdziwiony pukaniem do drzwi, z trudem zsunął się z kanapy i złapał za kule, kuśtykając w stronę przedsionka. Gdy otworzył i ujrzał za nimi Lewandowskiego, o mało co się nie przewrócił.
- Robert?
- Cześć - uśmiechnął się, ściskając w dłoni butelkę - Można?
- Jasne - odwzajemnił jego gest, wpuszczając go do środka - Jejku, nie wiem co powiedzieć.
- Powiedz, czy wolisz paletę serów czy zapiekane tortellini - rozebrał się, odkładając walizkę i idąc z zakupami do kuchni - Przy okazji nie wiem, czy to nadaje się do szampana. Zimprowizowałem - uśmiechnął się przepraszająco.
- Do diabła z serem i tortellini, przyleciałeś do mnie - odstawił kule i nie wytrzymał, tuląc się do niego - Przyleciałeś.
Robert objął go mocno - Twojej samotności z moją z pewnością będzie raźniej. Poza tym - przejechał dłonią po jego włosach - Stęskniłem się.
Arek uśmiechnął się i podniósł na niego wzrok - Też się stęskniłem. Dobrze cię widzieć.
I pewnie ów czułe słówka przemieniłyby się w coś więcej, gdyby nie fakt, że odliczanie w telewizji dobiegło końca a na zewnątrz z hukiem rozstrzeliło tysiące fajerwerek.
- Cholera, przegapiliśmy! - Robert owinął chłopaka szalikiem i wyciągnął na balkon, siłując się z otworzeniem szampana - Matko najświętsza, co to za dziadostwo - klął, gdy w tle wybuchy wzmacniały na sile, lecz korek ani drgał.
Arek uśmiechał się czule, spoglądając na starania mężczyzny.
- Hej, zostaw - szepnął uspokajająco, biorąc butelkę z jego rąk, odstawiając ją na bok i splatając razem ich palce. Lewandowski z bólem spojrzał mu w oczy
- Miało być super - westchnął zrezygnowany - Przyleciałem, żeby poprawić ci nastrój, by dobrze pożegnać stary i fajnie zacząc Nowy Ro... - lecz nie było mu dane dokończyć, bo Arek naparł ustami na jego.
- Myślę, że w ten sposób o wiele lepiej celebrować Nowy Rok - uśmiechnął się lekko. W jego oczach tańczyły kolory rozbryzgujących na niebie fajerwerków.
Robert dotknął jego policzka, czule się uśmiechając
- Szczęśliwego Nowego Roku, Arek.
Chłopak uśmiechnął się szerzej
- Rozpoczęty w taki sposób, z pewnością będzie najszczęśliwszy.

(...)

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz