Griezmann/Morata

539 45 0
                                    

Antoine nie był pobożny, ba, mało tego. Pierwszy jak i ostatni raz w kościele był na chrzcinach - swoich własnych.
Lecz właśnie teraz modlił się gorliwie i zaciskał powieki, chcąc swoją bladą skórą wtopić się w jeszcze bielszą pościel.
Alvaro obserwował go z kąta, niknąc w mroku. Jego oczy, niczym kocie, błyszczały w ciemnościach.
Dwa kontrasty były tak blisko siebie, poróżnione jedynie szpitalnym łóżkiem i powłoką kabli okalającą chude, na wpół umarłe ciało.

- Nie miałeś tu przychodzić.

Ciche, ledwo słyszalne warknięcie odezwało się gdzieś z boku.

Gdyby nie cisza panująca w sali, możliwe było, że Alvaro nie usłyszałby słów kierowanych w jego stronę. Istniała szansa, że zniknęłyby gdzieś w pisku szpitalnej aparatury lub gwizdu wiatru za oknem.

- Powiedzieli, że mogę cię zabrać. Wystarczy spakować twoje rzeczy.

Antoine miał pewnie w zamyśle prychnąć z dezaprobatą, tak jak zawsze to robił, gdy Alvaro rzucił czymś absurdalnym, ale zamiast tego, ponownie zaniósł się kaszlem.

Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka, ostrożnie pomagając mu usiąść. Czuł kręgosłup, okryty jedynie skórą i szpitalną szatą, żebra, każdą z kości. Przysiadł na skraju materaca i gładził jego plecy z nadzieją, że napad zaraz ustanie.

Ustał, lecz dopiero gdy została zaalarmowana jedna z pielęgniarek, która zwiększyła stężenie tlenu podawanego w wąsach.

- Beznadzieja - mruknął Antoine, pociągając nosem - Wciskają ci w ręce trupa, bo nie chcą żebym zaczął tutaj rozkładać się na części pierwsze.
Za dużo byłoby sprzątać.

- Nie mów tak, to nieprawda - odparł, ocierając pot z jego mokrej, zaróżowionej twarzy - Wypuszczają cię, bo widzą nadzieję na poprawę.

- Sam wymysliłeś tę bajkę czy oni podsunęli ci pomysł?

Alvaro najpierw rozchylił usta by coś powiedzieć, lecz po chwili na powrót je zamknął, powtarzając ten czyn kilka razy w akcie zupełnej bezradności. Poddał się zupełnie w momencie gdy Antoine podniósł na niego wzrok. Wzrok oczu bez wyrazu, pół martwych, zimnych. Tak, jakby można było czytać z jego duszy, która ewidentnie pogodziła się ze scenariuszem podarowanym od losu.

Mężczyzna westchnął, spuszczając wzrok.

- To w porządku, Al. Nie walcz z tym. Walka z wiatrakami to kiepska sprawa.

- Dlaczego mówienie o tym przychodzi ci tak łatwo?

Słabo wzruszył ramionami.

- Po prostu się z tym pogodziłem, co więcej mogłem zrobić?

- Nie sądzisz, że tanio sprzedałeś skórę? Poddałeś się, Antoine.

Mężczyzna uśmiechnął się słabo.

- Błagam, spójrz na mnie. Masz przed sobą truchło, które nawet samo nie potrafi oddychać. Jaka walka, gdy mój organizm odmawia podstawowej czynności życiowej?

- Poddałeś się tutaj, tu - lekko stuknął go palcem w czoło - Pozwoliłeś na to.

Z niewyobrażalnym trudem przychodziło mężczyźnie wymyślanie tych wszystkich motywacyjnych gadek. Sam był w kiepskim stanie, lecz wiedział, że Antoine potrzebuje jego wsparcia bardziej. To też robił wszystko, aby ten niepodupadł na duchu, a żeby wciąż towarzyszyły mu pozytywne myśli.

Lecz niestety.

Antoine z trudem podniósł dłoń, dotykając jego policzka i pocałował go, co było jedynie przyciśnięciem warg do jego, chcąc by ten po prostu zamilkł.

Westchnął przy tym.

- Jesteś taki męczący. Że przy tobie przyszło mi umrzeć dopiero teraz.

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz