Götzeus

624 58 5
                                    

Wsuwam do kieszeni portfel i zapalniczkę, chwilę później również i klucze, gdy zamykam dom i zbiegam po betonowych schodkach.

Uśmiecham się, gdy czuję, jak słońce opiera się na mojej twarzy a ciepły wiatr łaskocze świeżo ogolone policzki. Zamykam bramę i nasuwam przeciwsłoneczne okulary, wygładzając dłonią koszulę. Ostrzegali mnie przed zapaleniem spojówek, jednak jak zwykle musiałem wiedzieć lepiej. To chyba nawet cię nie dziwi, prawda?

Idę przez miasto, obserwując, jak lato siada i rozgoszcza się w Zagłębiu Ruhry. Rozłożyste platany stojące w równym rzędzie przy chodniku rzucają cień, nawet gdy wiatr rusza ich świeżymi, zielonymi liśćmi.

Ludzie oblegają kawiarnie, ulice i skwery, dzieci bawią się i gonią nawzajem. To był nasz ulubiony czas, twój czas, Sunny.

Kochałeś słońce, nie mógłbym więc nie nadać ci równie pasującego do ciebie pseudonimu.

Te twoje pobudki o świcie, otwieranie okien i wpuszczanie rześkiego, chłodnego powietrza. Jak to możliwe, że nigdy się nie przeziębiłeś, co?

Uwielbiałeś biegać pustymi ulicami budzącego się miasta. Nigdy nie zapomnę, jak o czwartej nad ranem wyciągnąłeś mnie z łóżka. To był pierwszy i ostatni raz gdy towarzyszyłem ci w joggingu, bo gdy wróciliśmy do domu, spałem aż do południa.

Ciężko było za tobą nadążyć, wiecznie w biegu, ruchliwy, szybki.

Czysty promień słońca, skaczący z kąta w kąt, zarażający wszystkich swoim blaskiem i uśmiechem.

Mogłem się od ciebie wiele nauczyć, wiesz? Każdy mógł.

Byłeś jak chodzący poradnik pozytywnego myślenia.

W twoim słowniku nie było takich słów jak smutek, łzy, ból, rozpacz. Z każdej sytuacji mogłeś wyjść z uśmiechem i optymizmem, nawet gdy ta była najbardziej beznadziejna. Nawet gdy trafiłeś do szpitala.

Nawet gdy tonąłeś w kablach, rurkach i wężykach, a ja płakałem przy twoim łóżku, uśmiechałeś się i ocierałeś moje łzy, śląc mi swoje najpiękniejsze, najczulsze spojrzenia i uśmiechy. Twoje ciepłe, brązowe oczy były jak najłagodniejsze opatrunki na moje wszystkie rany, nawet te głębokie i nie chcące się goić.

Kiepsko spałem, wiedziałeś doskonale, że bez ciebie u boku każda noc jest męczarnią. Dlatego żeby odpocząć, drzemałem przy tobie, w szpitalu, z głową na twoim brzuchu, z twoimi palcami wplecionymi we włosy.

Zapewne wiesz, jak trudno było mi, gdy zniknąłeś. Zarówno spać, jeść i normalnie funkcjonować.
Ale już jest lepiej, powoli odstawiam leki.

W drodze na cmentarz mijam kwiaciarnię, w której za każdym razem zaopatruję się w słoneczniki. Piękne, żółte, zawsze biorę trzy pary.

W labiryntach uliczek w końcu docieram w tak dobrze znane sobie miejsce. Dłonią otrzepuję kilka pyłków i liści, zapalam znicze i kładę kwiaty, zabierając te, które już kilka dni tu leżą.

Przysiadam na ławce i zdejmuję okulary, uśmiechając się, gdy napotykam twoją roześmianą twarz na jednym ze zdjęć.

- Tak, doskonale wiem, co byś powiedział - pocieram łzawiące, zaczerwienione oko.

- Ale i tak mnie kochasz, prawda?

Poprawiam ułożenie zniczy, ramek i kwiatów - Liczę, że tak, nawet gdy mam zapalenie spojówek, katar czy kontuzję.

Długo rozmawiamy. Opowiadam ci, jak minął mi dzień, chociaż doskonale wiem, że wiesz, bo stróżujesz i doglądasz mnie tam, z góry. Mimo to, lubię się z tobą dzielić wszystkim, co mnie spotkało.

Gdy zaczyna robić się nieco chłodniej a słońce znika za drzewami, wstaję i ściskam w dłoni zwiędnięte słoneczniki.

- Kocham cię, wiesz? I mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku.

Dotykam dłonią nagrobka i jeszcze zanim odchodzę, uśmiecham się, zerkając na twoją uśmiechniętą, pełną blasku twarz. Obraz, który będzie ze mną już do końca.

- Do zobaczenia jutro, Sunny.

____________

kocham gotzeusa i nie, wcale nie płakałam

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz