Dybala/Buffon

967 63 7
                                    

Paulo wstał wcześnie, nim jeszcze słońce zdążyło zajrzeć w Canal Grande.

Tym razem nie obudził go zapach soli i zgnilizny, powodując nieprzyjemny katar i kaszel. Chłopak zdążył przywyknąć i praktycznie już wcale nie odczuwał uroków mieszkania na wodzie. Teraz jedynie od czasu do czasu budził go ból kolan, ale tylko wtedy gdy w nocy miasto nawiedziła porządna ulewa lub poziom wody drastycznie się podniósł.

Paulo zdjął ze sznura wypraną koszulę w paski i zapiął guziki. Umył zęby, chcąc nie myśleć o burczącym brzuchu. Zdołał zapomnieć jakie to uczucie zjeść z rana obfite śniadanie. Teraz śniadanie jadł tylko wtedy, gdy udało mu się na nie zarobić. Nie udało mu się zdobyć pieniędzy? Proste więc, nie jadł.

Przed wyjściem ubrał na głowę czarny kapelusz z czerwoną wstawką, pożegnał się z mamą i opuścił podmokłą kamienicę, przeskakując po mokrych, oblepionych glonem schodkach. Zapowiadał się kolejny, upalny dzień. Co za tym szło, dzień pełen turystów, co znaczyło, że była szansa zjeść śniadanie i ba, nawet ciepły obiad.

Zdjął z gondoli okrycie i schował je, odwijając linę i łapiąc za kij. Odbił od brzegu i stojąc na tyle, płynął bliżej mostu Rialto, wiedząc doskonale, że tam nikt nie żałuje pieniędzy.

Paulo myślał, że widział już chyba wszystkich. Ciemnoskórych, białych, żółtych, rudych, chudych, grubych, każdego mówiącego w innym, zabawnym dla niego języku. Każdego z aparatem w ręku i grubym portfelem w ciasnej kieszeni. Dla tych ludzi sto euro za jeden rejs jest niczym. Dlaczego więc nikt nie spędza tu nocy? Za dnia tętni tu życie, wąskie uliczki pękają w szwach, nocą natomiast można na własnej skórze przekonać się jak wielka panuje tu pustka, zamieniając Wenecję w opustoszałe miasto duchów, szczególnie podczas późnego spaceru, gdy w wielu oknach kamienic jest ciemno.

Natomiast im bliżej centrum, tym drożej, śmielej, z większym przepychem. Jeżeli natomiast skręcić w węższą, ciemniejszą uliczkę i zejść z turystycznego szlaku, można zapomnieć o tym, że jest się w miejscu, w którym przez dzień przewija się ponad sto tysięcy ludzi.

Właśnie dlatego Paulo jednocześnie kocha ale i nienawidzi to miejsce. Uwielbia je za to, że późno w nocy, po zachodzie słońca może w ciszy płynąć wąskimi kanałami, obserwując mrugający zza chmur księżyc. Lubi zakradać się na Arsenal, gdy wszyscy śpią, bez strachu, że przegonią go psami. Przykro jest mu natomiast, gdy widzi tą smutną kobietę w pelerynie, która co noc płacze i chowa pod kapturem ogniste oczy, kuląc się pod ścianami żydowskiego getta. Czasem, gdy przypadkiem usłyszy hałas, momentalnie znika w powietrzu, w innych wypadkach wolnym krokiem, niby płynąc nad ziemią, odchodzi na cmentarz. Gdy Paulo był mniejszy, mama mówiła mu, że ta pani płacze, bo nie wie, gdzie jest jej miejsce do spania. Dziś jednak chłopak wie doskonale, że ta nigdy nie miała godnego człowiekowi pochówku, dlatego też do dziś tuła się po mieście, dając znać o swojej niedoli.

Z każdą godziną upał wzrasta, słońce pnie się na bezchmurnym niebie, turystów przybywa a zapach soli ginie gdzieś w papierosowym dymie, piwie i pieczonej pizzy.

Paulo powoli zaczyna czuć odrętwienie w ramionach, odciski na palcach również niesamowicie pieką. Raz po raz ociera z czoła krople potu, zwilżając suche wargi językiem.

Gdy kończy przewozić jakąś rodzinę skośnookich, siada i obmywa dłonie w żrącej soli, później przeliczając pieniądze. "Siedemset, niezawiele" myśli, wzdychając ciężko. No cóż, trudno. Dopóki nie będzie tysiąca czterystu, nie kupi choćby butelki wody. Musi wywiązywać się z obowiązków, jakie przyjął na barki po zostaniu głową rodziny. Jego ojciec chciał właśnie takiego syna.

Gianluigi natomiast kończył jeść obiad w jednej z droższych restauracji w mieście. Otarł usta serwetką, zapłacił rachunek, nasunął na oczy przeciwsłoneczne okulary i udał się na dalsze zwiedzanie miasta.

Urodzony i wychowany w słonecznej Italii, nigdy jeszcze nie miał okazji zaszyć się w urokliwej Wenecji.

I jak na oficjalne odwiedzenie tego miejsca przystało, nie mógł pożałować sobie spływu gondolą. W jednej z przystani od razu zauważył tego młodziaka, który starannie pucował żelazny dziób, tak, że lśnił w  słońcu niczym drogocenny przedmiot.

Mężczyzna bez zastanowienia podszedł do niego i nawet nie pytając o cenę, po prostu wszedł na łódkę i wyciągnął z kieszeni portfel.

- Jaki koszt zwiedzenia miasta?

- Sto euro głównym kanałem - powiedział, nieco zdziwiony zachowaniem przybysza.

- Proszę o zwiedzenie miasta, a nie przetarcie kolejny raz turystycznego szlaku. Chcę wgryźć się w to miejsce - wyciągnął w jego stronę wachlarz banknotów, na co oczy Paulo zaświeciły się jak dwa ogniki.

- Tak jest, señor! - prędko schował pieniądze i złapał za wiosło, pospiesznie odbijając od brzegu.

Chłopak po raz pierwszy nie czuł się jak powietrze. Uśmiechał się lekko, będąc wzruszonym ciekawością i zainteresowaniem mężczyzny tym miejscem. Pytał ciekawsko o każdy zaułek, rozglądał się i podziwiał, a Paulo odgrywając rolę fachowego przewodnika, opowiadając i przeciskając się uliczkami tak ciasnymi, że gdyby jego ojciec zauważył, że zarysował gondolę, spuściłby mu takie manto, że przez miesiąc by nie usiadł.

Pływali wiele godzin, zmrok zaczął oblepiać wszystko wokół. Latarnie zaczęły mrugać, ulice zaczęły pustoszeć. Teraz, gdy cisza przetykana była cichym szeptem wody, można było poczuć klimat tego miejsca.

Wzruszony mężczyzna przesunął się i poklepał miejsce obok.

- Chodź, chłopcze, usiądź obok. Spójrz jak tu pięknie.

Paulo przysiadł nieopodal, zdejmując z głowy kapelusz i oddychając głęboko. Kolejny dzień na głodzie, to i tak cud, że w takim upale i po takim wysiłku nadal jest w stanie trzymać się na nogach.

Gianluigi jakby czytając w jego myślach i dostrzegając jedną z ciasno upchanych między budynkami restauracji, na moment przeprosił i opuścił gondolę, wracając po kilku chwilach z dwoma wielkimi tacami jedzenia.

- To słone powietrze jakoś dziwnie czyni człowieka głodnym, prawda?

Paulo niewiele skupiając się na jego słowach, nie pytając o pozwolenie, wygłodniały rzucił się na pokłady jedzenia.

Gdy skończył, ze skruchą podziękował i sięgnął do skrytki z pieniędzmi, na co mężczyzna się zaśmiał i pokręcił głową, biorąc jego małą, spracowaną dłoń między swoje.

- Nie, daj spokój. Nawet nie wiesz jak było miło słyszeć mówiący do mnie głos drugiej osoby - nadal gładząc jego rękę i uśmiechając się, odwrócił głowę i spojrzał na nocną panoramę miasta i księżyc przeglądający się dumnie w blasku wody.

- Jakie to piękne uczucie na chwilę móc przestać być samotnym. Opowiesz mi coś jeszcze?

_________________

liczę że odrobinę oddałam klimat tego miejsca i nie spieprzyłam aż tak bardzo jak myślę

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz