Aurelie otworzyła oczy. Powrót do rzeczywistości był jak uderzenie w twarz. Cały czas słyszała słowa matki, natrętnie krążące w jej głowie, wdzierające się w umysł i duszę. Była mokra od zimnego potu, drżała na całym ciele. Dyszała jak po przebiegnięciu maratonu, jednak mimo to brakowało jej tlenu. Nagle leżenie bez ruchu wydało jej się nie do zniesienia, potrzebowała ruchu i świeżego powietrza. Szybko wyskoczyła z łóżka, założyła tunikę, byle jak przewiązała pasem i, chwytając po drodze jeden ze sztyletów, wybiegła z pokoju. Przy drzwiach zatrzymała się tylko na chwilę, by sprawdzić, czy nikogo nie obudziła, po czym wymknęła się na ulice Dolnego Miasta.
Ruszyła przed siebie. Na początku spokojnie, zupełnie jakby wyszła na wieczorną przechadzkę. Irytująco spokojnie. Przyspieszyła kroku, aż w końcu puściła się biegiem, chcąc uciec od koszmaru wspomnień, od uczuć, które zaczęły ją zalewać niepowstrzymaną falą. W takich chwilach traktowała zmęczenie jak remedium na ból. Nogi same zaniosły ją w ulubione miejsce w Dokach, które znalazła kilka dni temu, zaraz po zamieszkaniu w domu Gamlena. Za jednym z opuszczonych magazynów schowana była niewielka przystań, która mogłaby obsługiwać nie więcej niż jeden statek na raz. Teraz wyglądało to bardziej na nadwodny, drewniany taras – pusto, bez żadnych śladów wcześniejszej działalności. Usiadła na jego skraju, wpatrując się w wodę i słuchając delikatnego szumu fal dochodzącego z oddali, tam, gdzie zatoka wychodziła na pełne morze. W świetle dnia miejsce to może nie było zbyt zachęcające, lecz w nocy, gdy księżyc odbijał się srebrzystą wstęgą w czarnej wodzie, nie mogłaby wymarzyć sobie lepszego miejsca na pozbieranie się i posklejanie strzępów nerwów w jedną, w miarę wytrzymałą całość.
„To twoja wina."
Znów usłyszała te straszne słowa, tym razem jednak wypowiedziane przez jej własne usta.
Wydawać by się mogło, że to tylko zlepki pojedynczych liter, głosek, sylab. Kilka nic nie znaczących dźwięków, kilka niewinnych kresek. Jak więc możliwe jest, aby coś tak... niematerialnego zadawało tak realny ból, nawet gorszy od fizycznego? Dlaczego słowa okazują się czasem najskuteczniejszą bronią? Na czym polega ich siła?
Czy na tym, że rany przez nie zadane nie zagoją się, nie można ich odkazić, zszyć czy zabandażować, nie odejdą w zapomnienie, gdy tylko się zasklepią?
Czy na tym, że uderzają w to, co człowiek ma najcenniejszego, najdroższego, a przez to najbardziej wrażliwego - w duszę, czyli tam, gdzie skrywają się uczucia, emocje, prawdziwa tożsamość?
Czy na tym, że, w odróżnieniu od bólu fizycznego, nie możemy pogłaskać się po głowie i stwierdzić: „To minie"?
Czy na paradoksie, w którym człowiek sam nadał im znaczenie, mimowolnie stwarzając miecz obosieczny? Słowa bowiem mu służą, ale i potrafią obrócić się przeciw niemu, uderzając ze zdwojoną siłą...
Opadła na drewniane deski, podkładając ręce pod głowę. Zaczęła wodzić wzrokiem po nocnym niebie upstrzonym niezliczoną ilością gwiazd. Bezkresna przestrzeń, tak pociągająca i onieśmielająca zarazem, pozwalała myślom płynąć swobodnie. Bez krępujących, ciasnych i dusznych pomieszczeń, bez oczu wpatrujących się w nią i próbujących rozszyfrować, o czym myśli, bez ust, z których wylewa się nieprzerwany strumień bezsensownych słów, drażniąco zagłuszających ciszę. Tylko ona i niebo. I milczące gwiazdy. Odetchnęła nocnym powietrzem.
Do jej umysłu niepostrzeżenie wdarło się wspomnienie tamtego dnia. Tak plastyczne, rzeczywiste, zupełnie, jakby znów tam się znalazła. Ileż to już razy przeżywała ten sam koszmar? Wciąż ten sam...
Jak zawsze w takich sytuacjach, jej myśli przybrały kształt wewnętrznego monologu, jakby chciała wcielić się w rolę starszej i mądrzejszej wersji samej siebie i w jakiś sposób się wytłumaczyć, przekonać i usprawiedliwić. Albo, co zdarzają się częściej, obwinić.
CZYTASZ
[Dragon Age 2] Maska
ФанфикPrzypadek, niewłaściwe miejsce i czas. Walka. Nie o świat, nie o dobro czy wzniosłe idee. O rodzinę i przetrwanie - tak prozaicznie, tak mało wzniośle. A jednak tak właśnie rodzą się liderzy, tacy ludzie jak Hawke, których działania zapiszą się na k...