- Słuchaj, a może hazard? Ja będę grał w karty o duże stawki, a ty będziesz odwracała uwagę moich przeciwników paradując na przykład w samej koszuli... najlepiej męskiej. Jestem absolutnie pewien, że Anders z radością pożyczy ci swojej. – Varric zaczął rechotać, mimo że miał zamiar do końca zachować poważny ton.
- Może ubierzesz w ten sposób swoją Biancę? – odpowiedziała słodko Hawke.
- O nie! Nie zniósłbym tych obleśnych spojrzeń na mojej ukochanej - obruszył się krasnolud.
Rzuciła mu urażone spojrzenie, załamując ręce.
- Och! Mam lepszy pomysł... Daj mi spokój.
- Tego też nie mogę zrobić. – Krasnolud pokręcił głową, jakby naprawdę tego żałował.
Aurelie przewróciła oczami.
- A czy kiedykolwiek zamierzasz?
- Owszem. Wtedy, gdy dostarczysz mi jeszcze lepszego powodu, żeby się z ciebie nabijać. – Znów zarechotał, a Hawke przez chwilę rozważała, czy nie zrzucić go ze schodów, po których właśnie schodzili. Oczywiście przypadkiem.
Wracali z posiadłości Fenrisa. A raczej: Varric wracał od Fenrisa, a Hawke dotrzymywała mu towarzystwa. Nie weszła do środka, wciąż czując się potwornie niezręcznie po ich ostatniej, hm, rozmowie. Kiedyś będzie musiała się z nim spotkać, jednak chciała ten moment odwlec, ile tylko mogła.
- Ty, Fereldenko! Chcę z tobą pomówić. – Usłyszeli jaśniepański ton z lewej strony, gdy tylko zeszli z ostatniego stopnia. – Słyszałem, że zdarzyło ci się zadawać z pewnym... elementem w mieście. Czy potrafisz, jak to mówią, „załatwić sprawę po cichu"?
- O co chodzi, starcze? – odparła rozdrażniona, krzyżując ręce na piersi i stając prosto naprzeciw człowieka, którego wygląd w pełni harmonizował z tonem głosu. Stał prosto, jakby właśnie połknął wiosło, z brodą wysoko uniesioną i wzrokiem wyrażającym, jak wielką łaskę zrobił temu, kogo obdarzył choćby przelotnym spojrzeniem. Należał do gatunku ludzi, których Aurelie nie cierpiała najbardziej. Ostatnie słowo wypluła, jakby właśnie poczuła w ustach bardzo nieprzyjemny smak.
- Jestem miejskim sędzią i oczekuję traktowania mnie z odpowiednim szacunkiem. Szczególnie przez kogoś, kto być może będzie dla mnie pracował. - Podniósł brodę jeszcze wyżej przypominając ornitologa przy pracy. Hawke uśmiechnęła się kpiarsko. No proszę, kto by się spodziewał, że zdoła ją rozbawić? – Mężczyzna, którego skazałem na dożywocie, uciekł. Skrył się w ruinach za murami miasta. Chcę, żebyś go pojmała i oddała Strażnikom.
- Oboje jesteśmy inteligentni, panie sędzio - szyderczo wypowiedziała tytuł mężczyzny. – Nie przystoi nam takie owijanie w bawełnę. W ruinach coś jest, nieprawdaż?
- Tak. Są tam pewne... stworzenia. Strażnicy, których wysłałem nie nadają się do walki z tymi istotami.
- Jakiego rodzaju? Stworzenia, nie strażnicy...
Posłał jej pogardliwe spojrzenie.
- Nie wiem, jak wyglądają. Nigdy żadnego nie widziałem. Moi ludzie mówią, że te bestie rozszarpały już pełną kompanię żołnierzy.
Hawke zastanowiła się przez krótką chwilę. Gardziła tym człowiekiem, jednak faktem było, że potrzebowała gotówki. I to sporej ilości.
- Biorę tę robotę – oznajmiła krótko.
- Przyprowadź zbiega żywego. Szybko i po cichu. Nie tylko zostaniesz dobrze wynagrodzona, lecz zyskasz również wdzięczność miejskiego sędziego. Przydatne dla uchodźczyni, nie sądzisz?
CZYTASZ
[Dragon Age 2] Maska
FanfictionPrzypadek, niewłaściwe miejsce i czas. Walka. Nie o świat, nie o dobro czy wzniosłe idee. O rodzinę i przetrwanie - tak prozaicznie, tak mało wzniośle. A jednak tak właśnie rodzą się liderzy, tacy ludzie jak Hawke, których działania zapiszą się na k...