Rozdział 4.

242 30 27
                                    

 Spotkali się przed wskazaną posiadłością. Swoim rozmiarem robiła imponujące wrażenie, nawet jak na standardy Górnego Miasta. Człowiek, który mieszkał w takim miejscu musiał być niesamowicie wpływowy. Towarzysze Hawke wymienili zaniepokojone spojrzenia, podzielając nieme pytanie: „Czy to aby na pewno rozsądne?". Jednak nie wypowiedzieli go na głos. Nawet Varric, który znał Hawke krótko, dobrze wiedział, że skoro już podjęła decyzję, nawet horda pomiotów nie zdoła jej powstrzymać.

No cóż, obietnice są po to, żeby je wypełniać. A gdy jeszcze jest później o czym opowiadać... – przemknęło krasnoludowi przez głowę. Uśmiechnął się lekko na tę myśl.

Jeśli chodziło o niego, wierzył jej osądom. Czekała ich ogromnie niebezpieczna wyprawa, Głębokie Ścieżki bowiem nie miały w zwyczaju wybaczać błędów czy lekkomyślności. Musieli być doskonale przygotowani i przede wszystkim, ufać sobie nawzajem zarówno na polu bitwy, jak i w decyzjach, które podejmowali. A to był doskonały moment, aby wypróbować zarówno jedno, jak i drugie.

- Nikt nie opuścił posesji, ale z wnętrza nie dochodzą żadne odgłosy. Danarius może wiedzieć, że tu jesteśmy, nie zdziwiłbym się – poinformował ich Fenris. Jeśli był zaskoczony ich obecnością, nie dał po sobie tego poznać. - Pewnie chcielibyście się czegoś dowiedzieć...

- Owszem, ale nie teraz – przerwała mu Hawke. - Nie wypada kazać gospodarzowi czekać zbyt długo na swoich gości, prawda? – Uśmiechnęła się drapieżnie, a w jej oczach zatańczyły niebezpieczne ogniki. Wyciągnęła swoje sztylety i skierowała swe kroki ku wejściu do posiadłości.

Varric uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył za kobietą.

***

Wnętrze nie pasowało do jej wizji bogatego domu szlacheckiego. Owszem, było tu całe mnóstwo drogich przedmiotów: wazonów, materiałów, mebli dobrej jakości, książek i innych. Były one jednak w opłakanym stanie - porozrzucane po pomieszczeniu, połamane i zniszczone. Ogólnie: posiadłość wyglądała, jakby to tu, a nie pod Ostagarem toczyła się największa bitwa z pomiotami Plagi. Panował półmrok i cisza... podejrzana, nienaturalna cisza – ciężka, przytłaczająca, pełna grozy czającej się w każdym zakamarku.

Z Fenrisem na czele, ostrożnie skierowali się do następnego pomieszczenia. W pewnym momencie, Hawke złapała go za ramię i szarpnęła do tyłu, co sprawiło że instynktownie jego lyrium, do tej pory wydające tylko bladą poświatę, zaświeciło mocniej. Uniósł miecz do ciosu, lecz powstrzymał się. Kobieta wskazała na coś przy drzwiach. Po chwili pochyliła się i ostrożnie zdjęła linkę z wyzwalacza pułapki. Dopiero teraz ją dostrzegł. Skinął głową w podzięce.

- To miłe, że twój pan... to znaczy, twój były pan zadał sobie tyle trudu, by nas powitać... - stwierdziła lekko, po czym przeszła przez drzwi.

Puścił jej uwagę mimo spiczastych uszu. Jak widać, nie było mu do śmiechu. Nie to, żeby Hawke się tym przejęła - wiele jej uwag zostawało ignorowanych, szczególnie gdy były bardzo kiepskim żartami. A w takich była mistrzynią.

Dotarli do środka pomieszczenia, gdy usłyszeli coś między wyciem a świstem i wokół nich pojawiły się obłoki czarnego dymu. Przez chwilę kotłowały się i nabierały kształtu, by przybrać formę czarnych istot, unoszących się nad ziemią i otoczonych przez ten sam dym, z którego powstały. Miały jedno fioletowe oko bez źrenic, reszty twarzy nie było widać, gdyż była obwiązana czarnym materiałem. A może była to ich skóra? Rozmiarem przerastały nawet Carvera, a ich szpony były równie długie jak sztylety Hawke.

Aurelie przeszedł bardzo zimny i bardzo nieprzyjemny dreszcz. Pierwszy raz widziała takie... coś. Nie miała pojęcia jak z nimi walczyć, więc stanęła w obronnej pozycji. Kątem oka dostrzegła jednak Fenrisa, który rzucił się na potwory z mieczem, więc niewiele myśląc, poszła za jego przykładem. Doskoczyła do najbliższego wroga, uchylając się przed jego szponami i zatopiła w jego ciało sztylet aż po rękojeść. Ze zdziwieniem stwierdziła, że na jej dłoń nie wyciekła ciepła, gęsta krew, lecz coś jakby ciekłe zimno. Niewidoczne ciekłe zimno. Wzdrygnęła się mimowolnie. Nie miała jednak czasu głębiej się nad tym zastanowić, gdyż potwór dosłownie rozpłynął się w powietrzu, a jego miejsce zajęły dwa następne, nacierające z obu stron. Hawke odskoczyła do tyłu, by po chwili pojawić się z boku jednego z nich. Wbiła oba sztylety w nie do końca materialne ciało i natychmiast skierowała się ku następnemu. Ten jednak nie dał się zaskoczyć, wyszedł jej naprzeciw wymachując dziko szponami, to wzlatując wyżej, to znów opadając na nią, zmuszając do cofania się i skupieniu się tylko na parowaniu. Z lewej, z prawej, z góry, z dołu... szaleńczo wymachiwała sztyletami, gdy w pewnym momencie napotkała plecami ścianę. Przeklęła szpetnie. Dalsze parowanie ciosów nie miało sensu, ucieczka w bok nie była możliwa. Pozostało tylko jedno wyjście... Gdy nadszedł następny cios nie parowała, tylko opadła na podłogę, przetoczyła na plecy, odepchnęła nogą od ściany i prześlizgnęła pod lewitującą istotą. W ciągu sekundy była już na nogach i cięła ukośnie. Wystarczyło.

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz