Rozdział 9

168 25 40
                                    

- Zostało nam jeszcze jedno do zrobienia... - zaczęła Hawke, pieczołowicie ocierając sztylety z krwi o jednego ze stygnących ciał.

Z gardła Fenrisa mimowolnie wydobyło się coś na kształt cichego warkotu, pomieszanego w prychnięciem. Nie odwracając się do niego i nie przerywając czynności, kobieta powiedziała zaskakująco spokojnym głosem, noszącym znamiona chłodnego dystansu:

- Nie musisz iść z nami. Nienawidzisz magów, więc nie będę cię zmuszała do ratowania jednego z nich. Przepraszam, że chciałam cię w to wciągnąć.

Och? Tak po prostu? Bez odwoływania się do długu wdzięczności?

Zaskoczyła go.

Varric i Aveline wymienili zaniepokojone spojrzenia. Wiedzieli, podobnie jak Fenris, że stając naprzeciw niewiadomej, liczy się każde ostrze. A nie mieli pojęcia, czego mogli spodziewać się tej nocy.

- Idziemy po Carvera? – zapytał krasnolud ostrożnie.

- Nie. I nie chciałabym, żeby się o tym dowiedział.

- Dlaczego?

Hawke przez chwilę milczała, wbijając wzrok w czubki swoich butów.

- Zaufajcie mi, tak będzie lepiej.

Fenris nie wiedział, jak się zachować. Nie chciał pomagać przeklętemu magowi, lecz z drugiej strony opuszczenie ich teraz równoznaczne by było z narażeniem na większe niebezpieczeństwo. Poza tym, nie wiedząc czemu, przeprosiny i smutek w jej głosie wywołał u niego coś na kształt poczucia winy. Nie chciał jej zawieść, w końcu nadstawiła za niego kark, walcząc mimo poważnych ran z istotami, których wcześniej nie widziała nawet na oczy...

Szlag.

To nie to.

Po prostu... miał u niej dług wdzięczności. Nic więcej.

Podjął decyzję akurat, gdy stanęli przed Zakonem i Hawke zaczęła mówić:

- A więc śpij dobrze, Fe...

- Idę z wami.

Spojrzała na niego z mieszaniną zaskoczenia i radości. Nareszcie posłała mu szczery uśmiech, który sięgnął jej brązowych oczu i rozjaśnił oblicze. Nawet cienie pod oczami przestały być aż tak widoczne. Nie wiedzieć czemu, jej reakcja ucieszyła go.

To było... zaskakujące. Jakże inaczej wyglądała! Zrzuciła maskę powagi, niewzruszonej siły i pewności siebie oraz cynizmu, ujawniającego się przez ociekające sarkazmem słowa. Odrzuciła też bardziej lub mniej sztuczną wesołość.

Dlaczego? Dlaczego ciągle grała? Jaka była naprawdę?

Pytania pojawiły się bez zaproszenia. Ponownie. Czy kiedykolwiek się od nich uwolni?

Nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia, obserwował kobietę wspinającą się po schodach Zakonu. Zupełnie tak, jakby widział ją po raz pierwszy.

***

Aurelie pewnym krokiem podeszła do maga opierającego się o mury Zakonu.

- Parę minut temu widziałem, jak Karl wszedł do środka. Ani śladu Templariuszy. Jesteś gotowa?

- Zawsze – odparła krótko. Nie okazywała nawet cienia słabości nowo poznanym osobom. Życie z ciągłym poczuciem niebezpieczeństwa pozbawia zaufania do innych ludzi, szczególnie nowo poznanych.

- Ja będę rozmawiał, ty uważaj na Templariuszy. – rzucił przez ramię mag, wchodząc do budynku. Kiwnęła w odpowiedzi głową, mimo, że odwrócony do niej plecami, nie mógł już tego zobaczyć.

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz