Rozdział 3

251 29 13
                                    

- Pusta! – Aurelie z niedowierzaniem patrzyła na drewnianą skrzynkę, w której miał być ładunek krasnoluda, a następnie na towarzyszy, szukając na ich twarzach choć śladu zrozumienia... Niestety, nie znalazła nawet najmniejszego. Spojrzała jeszcze raz na skrzynię, tym razem z pretensją, po czym z hukiem ją zatrzasnęła. Westchnęła z frustracją. Od samego początku tego zlecenia, coś szło nie tak. Choć nie, to nie było trafne określenie – wszystko szło nie tak, jak powinno! Żeby dostać się do Anso, musieli przebić się przez hordę napastników. Nie zdążyli dojść do wyznaczonego miejsca, gdy zaatakowali ich następni. Oczywiście, żeby zbliżyć się do skrzynki, trzeba było zabić jeszcze kilku, stanowiących pewne wyzwanie.
Wszyscy zaczęli odczuwać skutki stoczonych walk – małe rany w połączeniu stawały się dość uciążliwe, zmęczenie odbierało siły i przytępiło refleks, a do tego nie mieli już eliksirów leczniczych. Najgorzej jednak było z Aurelie – ból żeber nie dawał swobodnie oddychać, ba, nawet płytkie oddechy sprawiały kłujący ból, bandaże na ramieniu już dawno przesiąkły świeżą krwią, sama ręka drżała z wysiłku, a dłoń ledwo utrzymywała sztylet. Oczywiście, patrząc na nią, można by dojść do wniosku, że trzyma się równie nieźle, jak pozostali towarzysze.
- Świetnie. Co teraz, siostro? To jest ten twój genialny plan? – zakpił Carver.
- No cóż, Anso pewnie chciałby się dowiedzieć o tej oszałamiającej zawartości skrzynki... - Aurelie  zignorowała zaczepkę brata.
- Mam nadzieję, że radość nie wywoła u niego nagłego zaniku pamięci i zapłaci nam tyle, ile było ustalone. A tak swoją drogą, ile było ustalone? – wtrącił Varric.
- 4 suwereny. – Tymi słowami wywołała uśmiech na jego twarzy. Gwizdnął cicho.
- Ty to się umiesz targować, Hawke. No dobra, chodźmy po nasze pieniądze.
Wyszli z brudnego budynku i stanęli jak wryci. Z każdej strony otoczeni byli przez ludzi wyglądających na najemników. Na pewno robili lepsze wrażenie niż bandy, z którymi walczyli do tej pory.
Nie zdążyli nawet przekląć swojego szczęścia w myślach, gdy wychwycili słowa „elf" i „zabić", po czym rozpoczęła się walka. Aurelie przywołała ostatnie rezerwy sił, zapominając na chwilę o bólu i zmęczeniu. Pobiegła w bok, chcąc zajść przeciwników od tyłu. Pojawiała się, tnąc w odsłonięty punkt napastnika, by po chwili zniknąć i pojawić się przy innym. A przynajmniej tak się wydawało tym, którzy na nią patrzyli. W rzeczywistości była to zasługa opanowania do perfekcji uników, wykorzystywania cieni i zamętu bitwy, a także niewiarygodnej szybkości  i refleksu. Wirowała jak w tańcu, stawiała lekko stopy, jakby w ogóle nie dotykały ziemi, a jej sztylety błyskały tak szybko i tak często zmieniały kierunki zadawania ciosów, że widziało się tylko smugi odbitego od nich światła i iskry, gdy stykały się z inną bronią. A wszystko to robiła z wyrazem chłodnego spokoju i zimnej determinacji, na jej twarzy nie znać było najmniejszego śladu emocji. Czasem właśnie to najbardziej wytrącało przeciwników z równowagi, skłaniając do pochopnych i nieprzemyślanych ataków. I choć nienawidziła tej myśli, mogła to zawdzięczać służbie Atheril.
Carver z drugiej strony siał postrach obszernymi ciosami swego olbrzymiego, dwuręcznego miecza, Varric z zabójczą precyzją eliminował wrogów jeden za drugim, natomiast Aveline ... no cóż, była jak żywy taran. Przyjmowała ciosy tarczą bez mrugnięcia okiem i tak samo rozcinała wrogów swoim jednoręcznym, lekko wygiętym mieczem. Nie cofała się ani na krok.
Potyczka skończyła się szybko. Nie wiadomo, czy to za sprawą determinacji drużyny, czy po prostu napastnicy nie byli tak groźni, jak się wydawało. Z całą pewnością można było natomiast stwierdzić, że na ziemi leżało ponad dwudziestka stygnących trupów. Stali przez chwilę ramię w ramię, w pełnej gotowości bojowej, czekając na następne zagrożenie, po czym z ulgą stwierdzili, że nic takiego nie nadciąga. Nie marzyli o niczym innym, niż o odebraniu pieniędzy i kilkugodzinnym odpoczynku. Mieli nadzieję, że bez dalszych komplikacji dostarczą Anso wiadomość o tym, że jego skradziony ładunek... no cóż, w dalszym ciągu pozostaje skradziony.
Ponaglani przez tę myśl, mimo wycieńczenia, skierowali swoje w miarę żwawe kroki ku wyjściu z Obcowiska. Nawet nie doszli do schodów, gdy drogę zastąpił im mężczyzna.
Kolejny? Stwórco, niech to się wreszcie skończy!" – pomyślała z rezygnacją Aurelie, momentalnie stając prosto, próbując zamaskować swój kiepski stan.
- Nie wiem, kim jesteś, moja droga, ale przychodząc tutaj, popełniłaś poważny błąd – spokojnie odezwał się nieznajomy.
- Oh, doprawdy? Ja raczej bym stwierdziła, że to TY popełniłeś wielki błąd, grożąc mi, gdy jestem w tak paskudnym nastroju. – Świdrowała go groźnym spojrzeniem.
Ten uśmiechnął się tylko i zawołał:
- Wszyscy na dziedziniec! Natychmiast!
Cała czwórka wstrzymała oddech, stając w gotowości bojowej, zaś Aveline starała się objąć tarczą jak największą ilość przestrzeni. Zapadła absolutna cisza, która przeciągała się coraz bardziej i z każdą sekunda stawała się bardziej niepokojąca. Hawke rozejrzała się dookoła zastanawiając się, czy to nie jakiś podchwytliwy zabieg taktyczny, gdy zza zakrętu dobiegł słaby, rzężący głos: „Kapitanie", za którym wyłonił się jeden z najemników brocząc krwią, po czym padł martwy na ziemię. Nad ciałem przeszła postać w czarnej, lekkiej zbroi, o białych włosach i spiczastych uszach.
- Twoi ludzie nie żyją, a pułapka zawiodła. Radzę wracać do swojego pana, póki jeszcze możesz – powiedział i chciał przejść obok zaskoczonego kapitana, gdy ten złapał go za ramię:
- Nigdzie nie pójdziesz, niewolniku!
Na te słowa, twarz elfa wykrzywiła się w grymasie wściekłości i stało się coś niesamowitego – Aurelie oślepiło błękitne światło, więc odruchowo zamknęła oczy. Gdy je otworzyła elf stał z ręką zanurzoną w piersi ofiary, która zdołała jedynie stęknąć, zanim, z szeroko rozwartymi oczami, padła martwa na ziemię, tworząc pod sobą kałużę krwi. Zarówno Hawke, jak i reszta drużyny, byli zbyt zaskoczeni, by zareagować. Prawie podskoczyła słysząc nagle:
- Przepraszam. Kiedy poprosiłem Anso, aby odciągnął uwagę przemytników, nie miałem pojęcia, że będzie ich tak wielu. – Odwrócił się twarzą do niej.
Nie odpowiedziała od razu, patrząc szeroko rozmaitymi oczami na trupa z wielką dziurą w piersi. Poczuła lodowaty pot spływający wzdłuż kręgosłupa, w żołądku zaś zagnieździło się coś ciężkiego i obrzydliwego. Odwróciła wzrok i zamrugała kilkakrotnie jakby w próbie pozbycia się obrazu. Spojrzała na elfa.
- Rozumiem, że szukali ciebie? – odpowiedziała w końcu, chcąc jak najszybciej uzyskać kontrolę nad sytuacją i przeklinając się w myślach, że dała się tak zaskoczyć. Odchrząknęła, wściekła że jej głos zabrzmiał tak słabo.
- Tak. Nazywam się Fenris. Ci ludzie to łowcy nagród z Imperium. Chcieli odzyskać zaginioną własność jednego z Magistrów. Tą własnością jestem ja – zaczął wyjaśniać pozornie opanowanym głosem. – Starali się wywabić mnie na otwarty teren. Ich metody były prymitywne, lecz sam nie dałbym im rady. Na szczęście Anso wybrał mądrze – zakończył z ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy.
- Zadali sobie wiele trudu, by znaleźć jednego niewolnika... - zauważyła, chcąc skłonić elfa do dalszych wyjaśnień.
- To prawda.
- Czy to ma coś wspólnego z tymi znakami? – zapytała Aurelie z nutą zniecierpliwienia w głosie. Była zmęczona a elf nie kwapił się z wyjaśnieniami, wszystko musiała wyciągać siłą.
- Tak. Na pewno wyglądam w twoich oczach dziwnie...
Przyznała mu rację w myślach, studiując białe linie na opalonym ciele elfa i słuchając dalszych słów.
- Nie dostałem tych znaków z wyboru, ale przydały mi się już wiele razy. Bez nich dalej byłbym niewolnikiem.
- Cóż, jeśli naprawdę chcieli cię schwytać, to cieszę się, że mogłam pomóc. Tylko następnym razem wolałabym wiedzieć, czego się spodziewać.
Jej słowa najwyraźniej zaskoczyły Fenrisa. Przez chwilę patrzył jej w oczy. Z lekkim niedowierzaniem, badawczo, jakby szukając śladu kłamstwa. Spokojnie wytrzymała to spojrzenie. W końcu odwrócił wzrok i rzekł ciszej:
- Przepraszam. Rzadko spotykam osoby, które myślą o czymś innym prócz własnej korzyści. – Po czym, jakby nagle coś sobie przypomniał, zapytał: – Jeśli mogę zapytać... co było w skrzyni?
- Była pusta.
- Nie powinienem robić sobie nadziei... ale musiałem spytać. – Przez twarz Fenrisa przebiegł cień rozczarowania, choć równie szybko zniknął, jak się pojawił.
- Spodziewałeś się czegoś innego?
- Tak, choć nie powinienem był. To była tylko przynęta, nic poza tym. - Nie ulegało wątpliwości, że nie wyjawi nic więcej.
- Wiesz... nie musiałeś kłamać żeby zdobyć moją pomoc. – Przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, lekko się rozluźniając.
- To się jeszcze okaże... - mruknął bardziej do siebie i zaczął przeszukiwać dopiero co zabitego łowcę nagród. Widocznie coś znalazł, gdyż nagle wyprostował się zaciskając pięści na tyle, na ile pozwalały mu rękawice. Swoją drogą, bardzo ciekawe rękawice - czarne, stalowe, ostro zakończone na palcach, jak szpony. W razie potrzeby, one same mogły służyć za broń.
- Jest tak, jak myślałem. Mój były pan przybył do miasta wraz z nimi. - Nienawiść w jego głosie sprawiła że Aurelie przeszedł zimny dreszcz. - Wiem, że masz pytania, ale muszę zmierzyć się z nim zanim ucieknie. Potrzebuję twojej pomocy. – Spojrzał na nią wyczekująco.
- To będzie długa noc... - westchnęła Aurelie i uśmiechnęła się. Prawie przekonująco. Elf przyglądał jej się przez chwilę.
- Zatrzymał się w posiadłości w Górnym Mieście. Spotkajmy się tam jak najszybciej. Musimy być w środku przed świtem.
Odwrócił się szybko na pięcie i odszedł, zostawiając ich samych.
Aurelie stała nieruchomo do momentu, w którym zniknął za zakrętem, po czym odwróciła się do towarzyszy i spytała słabo:
- Możecie sprawdzić, czy najemnicy mieli przy sobie jakieś eliksiry?
- Hawke, jesteś pewna, że... - zaczęła Aveline.
- Tak. Jestem bardziej niż absolutnie pewna, że to dobry pomysł... Carver, nic nie mów! – podniosła głos, wyciągając ostrzegawczo palec w stronę brata, który już otworzył usta, by jej się sprzeciwić.  Usiadła na bruku, zwracając uwagę tylko na to, by nie posadzić tyłka na jakimś nieruchomy ciele i zacisnęła mocniej opatrunek na ramieniu. Skrzywiła się, lecz stłumiła okrzyk bólu. Nie zdążyła jeszcze wstać, gdy Varric wcisnął jej w dłoń buteleczkę z płynem o barwie rozcieńczonej krwi.
- A wy? – zapytała.
Pokazali jej w odpowiedzi jeszcze kilka buteleczek czerwonawego płynu. Wyszczerzyła się w krzywym uśmiechu, rzuciła „Do dna!" i wypiła na raz całą zawartość jednym haustem.
Płyn miał odrzucający zapach i równie paskudny, gorzki smak. Jego działanie też nie należało do przyjemnych. Najpierw uczucie, jakby żołądek skręcił się w proteście, zawiązując na węzeł i odmawiając tym samym dalszej współpracy, a następnie, jakby w środku ciała wybuchły płomienie chcące się wydostać na zewnątrz razem z wypływającą krwią, wypalając ciało od środka. Trwa to kilka minut. Lecz ból opuścił się – na końcu przychodzi ulga, rany co prawda nie są wyleczone, ale  nie bolą i nie krwawą. Przynajmniej nie tak bardzo.

***
    Zmierzając do Górnego Miasta, w głowie Fenrisa panował całkowity chaos. Mieszanina emocji doprowadzała go niemal do szału - wściekłość na swój parszywy los uciekiniera, nadzieja na zakończenie pościgu i diametralną zmianę swojego życia, pragnienie zemsty, niemal radość na myśl o wyrwaniu serca z piersi swego dawnego pana. I zmęczenie. Tak, był już tak cholernie zmęczony tym wszystkim! Ileż można egzystować z wstrzymanym oddechem, odwracając się bez przerwy przez ramię?
I jeszcze... ona. Co za dziwna kobieta. Nie był pewien, czy wywarła na nim pozytywne czy negatywne wrażenie. Pewna siebie – to na pewno. Nie okazuje słabości. Ta myśl sprawiła, że uśmiechnął się kpiąco pod nosem. Przypomniał sobie jej wyraz twarzy, gdy zmiażdżył temu łowcy serce. I jak szybko się opanowała... ba, wręcz chciała stać się panią sytuacji! Parsknął rozbawiony.
Mimo jej stoickiego wyrazu twarzy, nie uszło jego uwadze, że sporo wysiłku kosztowało ją samo stanie prosto. Ani to, że schowała za siebie rękę, by ukryć jej drżenie. Ani to, że oddychała płytko i nierówno. Ani jej bladość i cienie pod oczami. Prawie czarnymi, dużymi oczami... W zasadzie tylko to zapamiętał z jej wyglądu. Był zbyt wytrącony z równowagi, żeby jej się lepiej przyjrzeć. Zresztą, zwracał uwagę tylko na istotne szczegóły a w tym momencie ważne było jedynie to, czy będzie w stanie mu pomóc, czy też nie.
Dziwne było to, że patrzyła na niego z zainteresowaniem. Tylko zainteresowaniem. Nie spoglądała na niego z góry, nie bała się go, nie uciekała wzrokiem. Bez skrępowania patrzyła na jego znaki na ciele i równie bezpośrednio zapytała go o nie. Większość ludzi unikało tego tematu. Nie chcieli wiedzieć albo byli zbyt przestraszeni innością.

Cholera.
Nie przyjdzie. Niby czemu miałaby to zrobić? Tym bardziej po tym, jak powiedziałem jej, kim jestem – zbiegłym niewolnikiem. Pewnie sądzi, że nie mam pieniędzy, by jej zapłacić. A przecież o to jej chodzi! O suwereny, które obiecał jej Anso! Jakże pazerni są ludzie...
Choć z drugiej strony... widziałem w jej oczach pewność. Ta kobieta nie żartowała. Ale czymś innego przy okazji wytępić przemytników, a co innego pomóc w zemście na niebezpiecznym magu.
Poza tym, była poważnie ranna. Czy naprawdę myślała, że oszuka mnie tym swoim lekkim tonem i wymuszonym uśmiechem?
Nie, na pewno się nie zjawi.

    Pogrążony w myślach, dotarł na miejsce. Stał przed posiadłością Danariusa.

***

    Aurelie również intensywnie myślała o sytuacji, w której się znalazła. I o elfie, którego spotkała. Budził w niej niepokój. Cała jego postawa, ton i spojrzenie odpychały, zdawały się krzyczeć: „Nie podchodź!". Tyle agresji... Ale czy mogła się temu dziwić? Niewiele wiedziała o życiu niewolników, szczególnie w Imperium, ale na pewno nie było ono lekkie. I jeszcze te świecące linie na ciele i to, co za ich sprawą może robić. Widziała w życiu wiele śmierci, ale coś takiego?! Na wszystkie demony Pustki, przecież on mu zmiażdżył serce gołą ręką!
To było tak nielogiczne, by mu pomóc! A jednak intuicja popchnęła ją do tego, aby praktycznie bez zastanowienia się zgodzić. A Hawke zawsze wierzyła swojej intuicji, która jeszcze nigdy jej nie zawiodła.  Jej nienawiść do handlarzy niewolników odegrała tak naprawdę niewielką rolę. Co więcej, nie uważała się ani za osobę szlachetną, ani dobrą. Litość również odpadała – nienawidziła litości. Nie mogła znieść, gdy ktoś ją okazywał względem jej osoby, gdyż czuła się wtedy jeszcze gorzej, ogarniała ją niewytłumaczalna agresja. W związku z tym, nie okazywała jej innym. Czemu więc zgodziła się mu pomóc, narażając swoich towarzyszy na tak wielkie niebezpieczeństwo?
Przypomniała sobie jego oczy. Było w nich tyleż agresji, co goryczy i żalu... i było coś jeszcze. Coś dobrego. Może nadzieja? Ale nadzieja na co, tak właściwie?
I co mogło sprawić, że takie były? 
Tak, zdecydowanie chciała wiedzieć coś więcej o dziwnym elfie.
Ta moja ciekawość kiedyś mnie zabije... - pomyślała z uśmiechem i pewnością co do słuszności swojej decyzji.

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz