Rozdział 5

203 25 37
                                    

Obudziła się około południa, gdy słońce zaczęło złośliwie świecić jej prosto w oczy przez niezasłonięte okno. Wszystko ją bolało, każdy oddech przeszywał szpilkami płuca a skóra na plecach jakby pękała wciąż na nowo. Przez jedną chwilę pomyślała by już nigdy nie podnosić się z łóżka i po prostu... zniknąć. Było jej tak bardzo wszystko jedno.

Dość! Dość użalania się nad sobą, Hawke!

Musiała wziąć się w garść. Z nadludzkim wysiłkiem, ostrożnie podźwignęła obolałe ciało i usiadła na brzegu łóżka. Aż jęknęła, gdy odwinęła bandaże i ujrzała poparzenia pokrywające całą prawą rękę, ranę na ramieniu, która ponownie się otworzyła, sine plamy na żebrach. Nie mogła dojrzeć, co z plecami... chociaż może to i lepiej?

Trochę błędnym wzrokiem spojrzała tęsknie na buteleczki z czerwonym płynem. Odkąd obudziła się w pokoju Varrica po felernej nocy w dokach, praktycznie bez przerwy zażywała środki uśmierzające ból. Jak inaczej mogłaby walczyć? Była na doskonałej drodze do uzależnienia i wyniszczenia swojego organizmu. Lecz co mogła innego zrobić?

Zanim zdążyła sięrozmyśłić, drżącą dłonią złapała buteleczkę, jednym szarpnięciem odkorkowała i wypiła całą zawartość. Wzdrygnęła się, walcząc z odruchem wymiotnym. Zamknęła oczy i skupiła się na oddychaniu. Wdech nosem, wydech ustami, wdech nosem...

Coraz gorzej znosiła kolejne porcje.

Prawie podskoczyła, gdy do pokoju wpadła jej matka, Leandra.

- Dziecko! Jak ty wyglądasz? Gdzie byłaś przez dwie noce z rzędu? Zamartwiałam się o ciebie! – Miała łzy w oczach.

- Mamo, wszystko w porządku, to tylko tak wygląda... - próbowała tłumaczyć Aurelie, chcąc jednocześnie zakryć najgorsze rany. Nie brzmiało to jednak przekonująco. Miała wrażenie, że jej język zdrętwiał i zwiększył swoje rozmiary. Poczuła się jeszcze gorzej.

- Czekaj, gdzie się tak spieszysz? Już i tak widziałam, w jakim jesteś stanie – Leandra wyszła, by po chwili powrócić z jakąś śmierdzącą maścią. Hawke nigdy nie była dobra w sztuce leczenia i rozpoznawaniu medykamentów. – Daj rękę.

Lekko trzęsącymi się dłońmi zaczęła delikatnie wcierać lek o konsystencji gęstego błota w poparzoną skórę, po czym pokryła ją bandażem. To samo uczyniła z pozostałymi ranami. W końcu spojrzała na córkę.

- Kochanie, wiem, że cokolwiek robisz, robisz to dla nas, dla naszej rodziny. Ale proszę, uważaj na siebie. Boli mnie, gdy widzę cię w takim stanie... Jesteś ważniejsza niż pieniądze, odzyskanie posiadłości czy wszystko inne. Chcę jedynie, abyś była cała i zdrowa, obok mnie... szczęśliwa. Pamiętaj o tym. – Pocałowała córkę w czoło, w tym niepowtarzalnym matczynym geście, który Aurelie pamiętała z dzieciństwa.

- Przepraszam, mamo... - zdołała tylko wyszeptać, walcząc z emocjami.

Gdy matka wyszła, Hawke przez dłuższą chwilę siedziała nieruchomo, nie mogąc uczynić gestu. Ależ oczywiście, że robiła wszystko dla nich. Śmierć ojca i Bethany była jej winą. Nigdy nie zdoła naprawić swojego błędu. Ale przynajmniej wynagrodzi to częściowo, wykupując posiadłość rodzinną matki. Podaruje jej choć część dawnego życia i polepszy to, które wiedzie teraz. Zrobi wszystko, aby to osiągnąć. To dlatego zdecydowała się na wyprawę na Głębokie Ścieżki, dlatego pracuje tak ciężko, dlatego czasem musi uciszać swoje sumienie.

Z tymi myślami wstała i ubrała się w luźną tunikę i obcisłe spodnie. Jej ruchy były niezgrabne i Hawke raz po raz krzywiła się z bólu, jednak już zaczęła odczuwać działanie mikstury. Stanęła przed lustrem. Nie prezentowała się najlepiej. Połowę jej ciała pokrywały bandaże. Twarz była szara i zmęczona. Tak właśnie sobie wyobrażała ludzi wracających z wojny z Plagą.

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz