Rozdział 19

153 21 39
                                    

Ostrze wbite w sam środek piersi, przekręciło się w ciele z obrzydliwym mlaśnięciem. Z takim samym dźwiękiem wyszło niespiesznie z miękkiej tkanki, wtórowane przez ciche trzeszczenie skórzanej zbroi. Za ostrzem podążyła fontanna gęstej i lepkiej juchy. Lśniący szkarłat zdobił wszystko – sztylet, zbroję, delikatną dłoń, zaciśniętą na rękojeści, marmurową posadzkę. Krew opuszczała ciało pulsującym strumieniem, zgodnie z rytmem serca. Pulsowanie to z każdą chwilą robiło się coraz słabsze, coraz bardziej sporadyczne, rozpaczliwe. Umierające serce resztkami sił wykonywało swoją pracę, do samego końca. W końcu ustało.

Bezwładne ciało Haydera z głuchym odgłosem upadło na podłogę. Hawke zabiła go z przyjemnością. O jednego parszywego tchórza i mordercę mniej. Nie miała dla takich litości. W każdym razie nie dziś.

W dni takie, jak ten, Hawke przerażała samą siebie.

Szukała w sobie współczucia, krzyku zrozpaczonego sumienia, obrzydzenia widokiem śmierci. Nie znalazła jednak żadnej z tych rzeczy. Zupełnie tak, jakby czasem, pod wpływem walki, zmieniała się w potwora. Jakby poczucie sprawiedliwości tłumiło wszystko inne.

Na wszystko miała usprawiedliwienie.

Co, jeśli się myliła?

Nie sądziła, by kiedykolwiek znalazła na to odpowiedź. Dlatego po prostu wytarła zakrwiawione sztylety w spodnie Haydera i niespiesznie schowała je do osłonek na plecach.

Dookoła leżało kilkanaście stygnących trupów. Niektórzy z zastygłym na twarzach wyrazem zaskoczenia, inni przerażenia, u kilku nie można było tego stwierdzić – olbrzymi miecz Fenrisa pozbawił ich głów. Towarzysze Hawke rozproszeni byli po całym pomieszczeniu i właśnie podążali powoli w jej stronę, omijając ciała. Uśmiechali się.

Być może z nimi wszystkimi było coś nie tak.

Albo ze światem, w którym nie można było bezpiecznie przejść przez miasto po zmroku, nie bojąc się, że każdy spacer może być ostatni.

– Tak będzie najlepiej – Aurelie usłyszała za sobą głos Isabeli. – Castillon nie usłyszy o mnie od Heydera, ale w końcu mnie dopadnie. Muszę mu tylko zwrócić relikwię.

No tak. Castillon, główny „zły" w całej tej, nie do końca zresztą jasnej, sprawie.

– Co jest takiego interesującego w tej waszej relikwii? – zapytała Hawke, obojętnie wycierając krew ze sztyletów o najbliższego martwego przeciwnika, Haydera. Ta noc zdawała się wyprać ją z emocji, jakby nie miała siły już na więcej.

– Dokładnie nie wiem, co to jest... Zapewne coś bardzo starego i cennego – odpowiedziała piratka niezbyt pewnym głosem, który zdawał się wyjątkowo nie pasować do jej osoby. – Jak już wiesz, Castillon chce, żebym znalazła to dla niego w zamian za niewolników, których uwolniłam. Szczerze mówiąc, myślę, że po prostu chce mojej śmierci...

– Ty n a p r a w d ę boisz się tego człowieka... Albo czegoś nam nie mówisz. – Hawke przeniosła ciężar na jedną nogę i skrzyżowała ręce na piersi.

– Nie masz pojęcia, jak groźny jest ten człowiek.

Aurelie powoli pokiwała głową.

– A gdyby tak po prostu.... – zaczęła wolno, w zamyśleniu gładząc rękojeść noża do rzucania, zamocowanego przy pasie.

– Nie, Hawke, nawet o tym nie myśl – huknęła Aveline.

– Ale ja nawet-

– Hawke! – Strażniczka pogroziła jej palcem. – Może choć raz w życiu powstrzymasz się od pakowania w kłopoty? Wiesz w ogóle, co to jest zdrowy rozsądek?

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz