Ostrze wbite w sam środek piersi, przekręciło się w ciele z obrzydliwym mlaśnięciem. Z takim samym dźwiękiem wyszło niespiesznie z miękkiej tkanki, wtórowane przez ciche trzeszczenie skórzanej zbroi. Za ostrzem podążyła fontanna gęstej i lepkiej juchy. Lśniący szkarłat zdobił wszystko – sztylet, zbroję, delikatną dłoń, zaciśniętą na rękojeści, marmurową posadzkę. Krew opuszczała ciało pulsującym strumieniem, zgodnie z rytmem serca. Pulsowanie to z każdą chwilą robiło się coraz słabsze, coraz bardziej sporadyczne, rozpaczliwe. Umierające serce resztkami sił wykonywało swoją pracę, do samego końca. W końcu ustało.
Bezwładne ciało Haydera z głuchym odgłosem upadło na podłogę. Hawke zabiła go z przyjemnością. O jednego parszywego tchórza i mordercę mniej. Nie miała dla takich litości. W każdym razie nie dziś.
W dni takie, jak ten, Hawke przerażała samą siebie.
Szukała w sobie współczucia, krzyku zrozpaczonego sumienia, obrzydzenia widokiem śmierci. Nie znalazła jednak żadnej z tych rzeczy. Zupełnie tak, jakby czasem, pod wpływem walki, zmieniała się w potwora. Jakby poczucie sprawiedliwości tłumiło wszystko inne.
Na wszystko miała usprawiedliwienie.
Co, jeśli się myliła?
Nie sądziła, by kiedykolwiek znalazła na to odpowiedź. Dlatego po prostu wytarła zakrwiawione sztylety w spodnie Haydera i niespiesznie schowała je do osłonek na plecach.
Dookoła leżało kilkanaście stygnących trupów. Niektórzy z zastygłym na twarzach wyrazem zaskoczenia, inni przerażenia, u kilku nie można było tego stwierdzić – olbrzymi miecz Fenrisa pozbawił ich głów. Towarzysze Hawke rozproszeni byli po całym pomieszczeniu i właśnie podążali powoli w jej stronę, omijając ciała. Uśmiechali się.
Być może z nimi wszystkimi było coś nie tak.
Albo ze światem, w którym nie można było bezpiecznie przejść przez miasto po zmroku, nie bojąc się, że każdy spacer może być ostatni.
– Tak będzie najlepiej – Aurelie usłyszała za sobą głos Isabeli. – Castillon nie usłyszy o mnie od Heydera, ale w końcu mnie dopadnie. Muszę mu tylko zwrócić relikwię.
No tak. Castillon, główny „zły" w całej tej, nie do końca zresztą jasnej, sprawie.
– Co jest takiego interesującego w tej waszej relikwii? – zapytała Hawke, obojętnie wycierając krew ze sztyletów o najbliższego martwego przeciwnika, Haydera. Ta noc zdawała się wyprać ją z emocji, jakby nie miała siły już na więcej.
– Dokładnie nie wiem, co to jest... Zapewne coś bardzo starego i cennego – odpowiedziała piratka niezbyt pewnym głosem, który zdawał się wyjątkowo nie pasować do jej osoby. – Jak już wiesz, Castillon chce, żebym znalazła to dla niego w zamian za niewolników, których uwolniłam. Szczerze mówiąc, myślę, że po prostu chce mojej śmierci...
– Ty n a p r a w d ę boisz się tego człowieka... Albo czegoś nam nie mówisz. – Hawke przeniosła ciężar na jedną nogę i skrzyżowała ręce na piersi.
– Nie masz pojęcia, jak groźny jest ten człowiek.
Aurelie powoli pokiwała głową.
– A gdyby tak po prostu.... – zaczęła wolno, w zamyśleniu gładząc rękojeść noża do rzucania, zamocowanego przy pasie.
– Nie, Hawke, nawet o tym nie myśl – huknęła Aveline.
– Ale ja nawet-
– Hawke! – Strażniczka pogroziła jej palcem. – Może choć raz w życiu powstrzymasz się od pakowania w kłopoty? Wiesz w ogóle, co to jest zdrowy rozsądek?
CZYTASZ
[Dragon Age 2] Maska
FanfictionPrzypadek, niewłaściwe miejsce i czas. Walka. Nie o świat, nie o dobro czy wzniosłe idee. O rodzinę i przetrwanie - tak prozaicznie, tak mało wzniośle. A jednak tak właśnie rodzą się liderzy, tacy ludzie jak Hawke, których działania zapiszą się na k...