Rozdział 15

175 22 61
                                    


Atmosfera panująca w Górnym Mieście, odznaczała się zwykle absurdalną wręcz dostojnością. Wystrojeni przedstawiciele stanu szlacheckiego przechadzali się niespiesznym tempem po wykładanych kamieniem dziedzińcach, obdarzając nieskalanymi zbytnim zainteresowaniem spojrzeniami to, co się wokół działo. Znudzeni, zblazowani, pyszni. Wszystko musiało być tutaj na swoim miejscu, równo, nie zakłócając porządku. Nawet nieliczne akcenty zieleni jakby stały na baczność lub kuliły się, nie chcąc zakłócać sztucznego piękna tego miejsca. Ludzie rozmawiali ze sobą uprzejmie, nie podnosząc głosu nawet o pół tonu, gdyż byłoby to uznane za nietaktowne i grubiańskie. Tego dnia jednak było zgoła inaczej.

Aurelie przemierzała Górne Miasto w doskonałym humorze oraz z pozostałościami wina, gdy do jej uszu dobiegł niezwykły dla tej dzielnicy gwar. Zaciekawiona, podeszła bliżej do małej, lecz bardzo ożywionej grupki ludzi i zobaczyła Fenrisa trzymającego za gardło jakiegoś bogato ubranego jegomościa, którego twarz zrobiła się purpurowa a nogi dyndały kilka centymetrów nad ziemią.

„Stwórco, za chwilę go udusi!" – pomyślała ze zgrozą. Upuściła wino i szklanki, które roztrzaskały się na kamiennych płytach i podbiegła, chwytając elfa za wyciągniętą rękę, chcąc na siłę ją opuścić. Ze zdumieniem stwierdziła, że równie dobrze mogłaby się mocować z kamiennym posągiem.

- Co Ty wyprawiasz?! – zapytała, patrząc mu w oczy. Były pociemniałe z wściekłości. Nawet na nią nie spojrzał, nie zwolnił też chwytu.

Nie myśląc wiele, wyciągnęła sztylet i uderzyła głowicą z całej siły w zgięcie wyciągniętej, naprężonej ręki, która, ku jej ogromnej uldze, zgięła się natychmiast.

- Jeśli go zabijesz, wydasz wyrok również na siebie. Będziesz musiał uciekać... znowu! – krzyknęła, odpychając go obiema rękami dalej od szlachcica. Spojrzał na nią wściekle i niezbyt delikatnie chciał odsunąć na bok, wbijając ostro zakończone rękawice w jej ramię, jednak znów stanęła przed nim na szeroko rozstawionych nogach. Oczywiste było, że nie ma najmniejszego zamiaru usunąć się z drogi. Wciąż dzierżyła w dłoni sztylet.

- Ty cholerny... elfie – usłyszała za plecami charczący głos, przerywany co chwila kaszlnięciami i spazmatycznymi wdechami. – Was... ostrouchych, powinni wszystkich... zakuć w kajdany... i zagonić do roboty... gdzie wasze... miejsce. Zapłacisz za...

Nie dokończył, gdyż Aurelie posłała pięść w kierunku jego twarzy, uderzając prawym sierpowym i rozpłaszczając mu nos, z którego od razu zaczęła płynąć rzeka krwi. Z satysfakcją wychwyciła charakterystyczne chrupnięcie, jakie wydaje kość nosowa w momencie złamania. Zadufany w sobie palant (jak go określiła w myślach) padł nieprzytomny na ziemię. Nic dziwnego - wyprowadziła uderzenie podczas odwracania się, ze skręconych bioder. Poza tym, ćwieki na jej kostkach wprowadziły spore zamieszanie w jego rysach twarzy. Fenris stał z otwartymi ustami przez chwilę, z zawieszoną w górze ręką, którą miał zamiar odepchnąć Hawke. Twarze innych przez chwilę były jak wykute z kamienia, jedynie przerażone spojrzenia biegały od kobiety do nieruchomego ciała i z powrotem. Hawke – ciało. Ciało – Hawke. Ktoś krzyknął. Jakaś kobieta zemdlała na widok takiej ilości krwi. Aurelie dostrzegła kątem oka strażnika miejskiego, biegnącego w ich stronę, więc nie myśląc ani chwili, złapała wciąż zaskoczonego elfa za rękę i zaczęła uciekać. Poczuła się zupełnie jak w dzieciństwie, gdy wraz z Carverem i Davidem rozrabiali tylko po to, by uciekać przed goniącym ich sąsiadem biegnącym za nimi w kapciach i miotającym przekleństwami. Zresztą, nie tylko przekleństwami, lecz wszystkim, co mu się akurat nawinęło pod ręce. Pobiegła do Doków, do swojego ulubionego miejsca, ciągnąc elfa ze sobą.

Dopiero na miejscu puściła jego rękę i padła na deski oddychając ciężko. Fenris pochylił się i oparł ręce nad kolanami, również próbując złapać tchu. Nagle zauważył, że ramiona Aurelie trzęsą się gwałtownie. Płacz? Usłyszał śmiech – z początku cichy, lecz z każdą chwilą coraz głośniejszy. Spojrzał na towarzyszkę skonsternowany, nie rozumiejąc, co zabawnego widzi w całej tej sytuacji. W końcu spojrzała na niego z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy, ukazującym w całej okazałości równe, białe zęby. W jej oczach tańczyły promienie popołudniowego słońca, zbliżającego się powoli do linii horyzontu, co dodawało radosnych ogników jej spojrzeniu, uwydatniając złote akcenty źrenic..

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz