Rozdział 26

145 18 60
                                    

Słońce stało już wysoko nad skalistym szczytem Rozdartego Grzbietu, gdy Hawke, Fenris i Varric dotarli do celu swej podróży. Pogoda im sprzyjała, obdarzając umiarkowaną temperaturą i brakiem wiatru, który znacznie by utrudnił wspinaczkę po szerokiej, choć coraz bardziej stromej ścieżce.

Słowem, dzień był piękny. Wręcz wymarzony dla podróżnych. Taki, który powinien wprawić ich w dobre nastroje i ułatwić nawiązanie kontaktu z dalijczykami. Wiadomo bowiem, że trudniej wzbudzić zaufanie przybywając w strugach deszczu, z mocno naciągniętym na głowę kapturem rzucającym do tego cień na większość twarzy. Wtedy nie dość, że wzbudza się jedynie podejrzenia, to jeszcze rozmówcy chcą jak najszybciej pozbyć się przybyłych.

Dlatego zbliżając się do dalijskiego obozu i widząc wychodzących im naprzeciw dwóch smukłych strażników, podróżni nie spodziewali się większych komplikacji. Owszem, zarówno elf, jak i elfka, natychmiast nałożyli strzały na cięciwy, lecz w tak niepewnych czasach było to zachowanie zupełnie normalne.

Nienormalny, przynajmniej według Hawke (sądząc po jej zachowaniu), był natomiast ich upór. Z minuty na minutę coraz bardziej niezrozumiały i irytujący.

- Obserwujemy was od zmierzchu - wyniośle poinformował ich elf, widocznie bardziej wygadany z pary strażników obozu.

- Wiemy - prychnęła Aurelie, gromiąc mężczyznę wzrokiem. - I swoją drogą, dzięki za pomoc z tymi cholernymi pająkami - burknęła. - Pozwalacie, żeby takie obrzydliwe stworzenia plątały wam się tuż przed obozem i nawet nie kiwniecie palcem gdy ktoś robi wam przysługę i się ich pozbywa?

- Hawke... - mruknął Varric ostrzegawczo. Wyjawianie, że wykryli elfich łowców i obrażanie ich w ich własnym obozie nie mieściło się w granicach rozsądnego zachowania. Kobieta jednak była w paskudnym nastroju po walce ze swoimi włochatymi arcywrogami, którą zresztą przewidziała w swoim najczarniejszym scenariuszu.

- Nam nie zagrażają, a stanowią dodatkowe zabezpieczenie przed wścibskimi shemlenami. - Elf zadarł dumnie brodę, mierząc ludzką kobietę równie wrogim, co wyniosłym spojrzeniem ciemnych jak noc oczu, pasujących kolorem do długich, choć równo wygolonych nad jednym uchem włosów.

- Kim? - Nie uzyskawszy odpowiedzi, ostentacyjnie odwróciła się plecami do dalijczyków. - Fenrisie, czy właśnie zostałam obrażona? - zapytała głosem naiwnego dziewczęcia.

Choć stała w pozornie zrelaksowanej pozycji, Varric doskonale widział, jak towarzyszka równomiernie rozkłada ciężar ciała, a dłonie oscylują to wokół sztyletów, gdy powolnym ruchem poprawiała włosy, to wokół noży do rzucania, które nosiła przy pasie, gdy opierała dłonie na biodrach czy odrzucała poły płaszcza. Nawet teraz, obracając się od potencjalnego zagrożenia, skręciła biodra, by w razie czego szybko zareagować, wzmocnić siłę ataku czy wziąć rozmach.

Varric znał Hawke na tyle, by wiedzieć również, że bardzo, ale to bardzo niewiele dzieliło sytuację od katastrofy. Łotrzyca była na skraju cierpliwości. Już od dobrych kilku minut siłowali się słownie z upartymi, nieprzychylnymi elfami, którzy za nic w świecie nie chcieli ich wpuścić do swojego obozu. Do tego ostatni odcinek drogi nie należał do najłatwiejszych. Wisienkę na torcie stanowiła natomiast walka ze stadem przerośniętych pająków, być może nawet spokrewnionym z tym pojedynczym osobnikiem, którego ubili poprzedniego dnia bo walczyły wyjątkowo zaciekle. Zarówno Hawke, jak i Fenris borykali się teraz z paskudnymi poparzeniami od żrącego jadu. Na szczęście niewielkimi, więc bardziej upierdliwymi, niż groźnymi.

Fenris doszedł najwyraźniej do tych samych wniosków, co Varric, bo zwlekał z odpowiedzią, nie chcąc dać kobiecie oręża, którym mogłaby rzucić elfom prosto w twarz.

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz