Rozdział 23

173 18 75
                                    

Cały dom wypełniony był niezakłóconą ciszą. Błogą i cudowną, pieszczącą wzburzone nerwy i kojącą zmęczony umysł Aurelie. Stwórco, była wykończona! Zupełnie, jakby coś wyssało z niej całą energię życiową i witalność, oraz przygniotło każdą część jej ciała niewidzialnym ciężarem. Już dawno nie pozwalała temu uczuciu dostać się do świadomości, nie pamiętała, jak sobie z nim poradzić.

W milczeniu dorzuciła drwa, by pobudzić do życia tlący się ogień. Kochała ten żywioł. Był ciepły i niebezpieczny. Bronił i niszczył. Kusił i parzył. Wpatrywała się w falujące języki płomieni z fascynacją. Tańczyły przed jej oczami, szydząc z człowieka, któremu wydawało się, że je ujarzmił, jakby mówiąc, że gdyby tylko zechciały, mogłyby pochłonąć go razem z jego dobytkiem, domem, całym miastem. Uśmiechnęła się, czując jak wypełnia ją dziwny spokój.

Otworzyła dziennik. Delikatnie, opuszkami palców przejechała po szorstkim pergaminie, pokrytym schludnym, drobnym pismem. Równe, choć ostro zakończone litery różniły się od tych eleganckich, pełnych zawijasów, których chciała nauczyć ją matka. Choć Aurelie nie osiągnęła zadowalającego matkę poziomu kaligrafii, potrafiłą wyrazić swoje zdanie w sposób, który mógł zaskakiwać. Nikt nie spodziewał się po niej jakiegokolwiek wykształcenia. Tymczasem Leandra dbała o edukację swoich dzieci, z uporem i konsekwencją codziennie ucząc ich wszystkiego, co sama wyniosła z bogatego domu. Maniery, sposób wypowiedzi, obycie w świecie, wszechstronna wiedza... O tak, Leandra z całą pewnością powzięła misję przysposobienia swoich latorości do życia w wielkim świecie. Tak na wszelki wypadek.

Nie żeby dzieci potrafiły to docenić czy zrozumieć celowość tego wszystkiego.

Papier zaszeleścił, gdy Hawke obróciła kilka stron, aż natrafiła na najbliższą niezapełnioną. Zamoczyłą pióro w stojącym na oparciu krzesła kałamarzu i zawahała się.

Dlaczego tak kurczowo trzymała się roli obrońcy rodziny? Dlaczego czuła się odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo?

Bo chciała.

Nie...

Bo musiała. Bo przysięgła. Bo ktoś oddał za to życie. Bo kroczyła za nią śmierć. Zawsze i wszędzie. Śmierć – jej nieodłączny towarzysz, jej przyjaciółka, jej największy wróg.

Nadmiar myśli męczył. Zdawało się, jakby otworzyła długo zamkniętą skrzynię, skrywającą jej emocje, motywy, powody działania, część przeszłości. Jednak potrzebowała uzasadnienia, umocnienia w przekonaniu, że jej działania są właściwe; potrzebowała energii i siły, motywacji.

Dlatego w końcu zrobiła to, co kiedyś stanowiło dla niej nawyk. I co zaniedbała, odkąd przybyła do Kirkwall. Zaczęła pisać.

Chronić za wszelką cenę.

Zadanie, które było mi wpajane przez całe życie, dzień w dzień; które stało się częścią mnie. Moim celem, który pozostawił mi ojciec w chwili śmierci. I miałabym to tak po prostu porzucić? I co dalej? Co robić? Jak żyć? Przez całe życie zapamiętale trenowałam, ćwiczyłam umiejętności właśnie po to. Tylko po to. Zawsze w strachu, że znajdą nas templariusze, zawsze przed nimi uciekając. Poczucie zagrożenia, niepewność, nieustanna gotowość do walki. Do tej pory i do końca życia.

Tęsknię za nim tak bardzo...

Nawet jeśli zawsze miałam wrażenie, że nie mogłam go dosięgnąć. Moje wołanie nie sięgało jego uszu. Dlaczego? Nie wykazywałam umiejętności magicznych tak jak on i Bethany... Choć wiedziałam, że to przekleństwo, zazdrościłam swojej młodszej siostrze, którą ojciec kochał najbardziej z rodzeństwa. Tak, zazdrościłam jej! Chciałam, by to ze mną ojciec spędzał całe godziny, ucząc sztuki magicznej, rozmawiając, pouczając. Ale nie było we mnie nawet iskry magii. Nic. Tylko siła własnych rąk. Tylko umysł.

[Dragon Age 2] MaskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz