gold

2K 157 74
                                    

– Mamo, szybciej – narzekała. Tym razem to ona ciągnęła ją za rękę, patrząc na tłumy ludzi kłębiących się przy stadionie. Ciężko będzie się tu przedostać. No cóż, raz się żyje.

– Staram się – odparła kobieta, robiąc małe, ale szybkie kroczki za swoją córką. Wiedziała, jakie to dla niej ważne, a mimo wszystko musiała zawalić i przedłużyć swój pobyt w hotelu tego wieczoru.

Dziewczyna nie była zadowolona z faktu, iż lada chwila zacznie się całe wydarzenie, a one są na końcu ulicy, ale musiała się z tym pogodzić i pędziła ile sił w nogach i na ile pozwalał jej zbędny praktycznie balast w postaci rodzicielki.

Wreszcie dotarły do placu przed stadionem. Livia desperacko zaczęła przeciskać się przez tłum rozwrzeszczanych, podekscytowanych nastolatek, ciągnąc za sobą mamę. Była już blisko wejścia i popychała ostatnią dziewczynę, która stała jej na drodze, kiedy nagle jakaś silna ręka dosięgnęła jej, zacisnęła się na jej ramieniu i pociągnęła w tył. Livia nie wiedziała, co się dzieje. Rozkojarzonym wzrokiem powędrowała na postać postawnego, prawie dwa razy wyższego od siebie ochroniarza i zlękniona przełknęła ślinę. Mężczyzna próbował uśmiechnąć się do niej, jednak nie bardzo mu to wyszło i pozostały tylko starania. Dał do zrozumienia dziewczynie, że ma iść za nim, co wykonała bez namysłu, choć bała się tego, czego mógł chcieć od niej zupełnie obcy jej człowiek.

Mama towarzyszyła jej również teraz, nie mówiąc jednak ani słowa. W kompletnym milczeniu szły za mężczyzną, znikając w miejscu, gdzie kompletnie nie było ludzi. Chyba nikt nie wiedział o tym "tajnym przejściu".

Przez jakiś czas wędrowali ciemnym korytarzykiem, ledwo dostrzegając postać ochroniarza, który przecież był masywny i nawet w mroku bez problemu możnaby go dostrzec, a chociażby jego ogromną, łysą głowę.

Wreszcie weszli do jasnego pomieszczenia, które było już szersze, ale wciąż przypominało korytarz. Livia zaczęła się zastanawiać, po co komu na stadionie tak tajemne przejścia.

Ochroniarz zatrzymał się, wskazując na drzwi przed nimi. Białe, zwykłe drzwi.

Liv pierwsza weszła do środka, a kiedy zobaczyła tam Shawn'a, jej serce nagle zapomniało, jak bić. Zachłysnęła się powietrzem, czując się cholerną farciarą.

– But... how... – wydukała, bo wiedziała, że Shawn zrozumie ją tylko, gdy będzie mówiła po angielsku. Czyli jeszcze nie potraciła wszystkich zmysłów.

– This is your mother? – spytał, patrząc na kobietę obok dziewczyny, a ta tylko kiwnęła głową. Czuła, jak łzy napływają jej do oczu.

Shawn podszedł do matki i ukłonił się przed nią, po czym pocałował wierzch jej dłoni, jak na dżentelmena przystało.

Livia cicho zaszlochała, próbując tłumić płacz, przykładając dłoń do ust.

– Sweetie, don't cry – powiedział tak miękko i czule, że Liv wzruszyła się jeszcze bardziej. Zacisnęła powieki, by zatrzymać łzy. Ale w tym momencie stało się coś, co może było do przewidzenia, ale ona nawet o tym nie pomyślała. Chłopak zbliżył się do niej i wziął w swoje objęcia. Tylko tyle wystarczyło, by się uspokoiła. Delikatnie wyjęła ręce i też go przytuliła, ciesząc się, że to ją właśnie spotkało tak wielkie szczęście. Shawn był wysoki, ale Liv uważała, że to jego zaleta. Wtuliła się w niego mocno i nie miała zamiaru go puszczać. Rodzicielka jej zaś patrzyła na to z wielką dumą, która zalewała jej serce. Nie wiedziała jak to się stało i dlaczego, ale wiedziała, że to było marzenie jej córki, a los chciał, że się spełniło.

– I must go – wyszeptał, podnosząc głowę z jej czupryny. Livia zacisnęła dłonie na jego koszulce. Nie chciała, żeby odchodził. Było jej tak dobrze w jego objęciach.

– Okay – odparła po krótkiej chwili i puściła go, jednak nie spuszczała z niego wzroku.

Shawn spojrzał na swoją koszulkę, na której były plamy od łez Livii. Zaśmiał się pod nosem, po czym szybko ściągnął z siebie materiał, poszukując świeżego ubrania. Dziewczyna śledziła go oczami, a na jej usta wkradł się mały uśmiech. Jednak chłopak zbyt szybko się ubrał, by mogła nacieszyć się jego widokiem.

Zabrał gitarę i wyszedł, a ochroniarz poprowadził je dalej, prosto na koncert.

***
Wiem, spierdoliłam.
Ale poryczałam się, jak to pisałam. Chyba z zazdrości, onie
Tak btw... Wy to macie ze mną dobrze...

Meet him || mendesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz