*Ezra's POV*
Lecimy Upiorem z powrotem na Ducha. Sabine z Zebem i Chopperem wzięli jakiś statek z imperialnego hangaru, więc nie musieliśmy się martwić brakiem drogi powrotnej. Przed lądowiskiem spotkaliśmy jeszcze kilkoro żołnierzy, którzy próbowali zniszczyć naszego Upiora. Szybko udało nam się z nimi rozprawić i bezpiecznie dostać się na pokład.Odkąd opuściliśmy orbitę Jakku, nie odezwałem się do Kanana ani słowem. On również nie wydaje się chętny do rozmów, więc po prostu siedzimy w milczeniu, obserwując gwiazdy, co jakiś czas kontrolując, czy autopilot prowadzi nas w dobrą stronę.
Po kilkunastu minutach naszym oczom ukazuje się Duch, do którego przyczepiamy Upiora i wychodzimy na statek, aby spotkać się z całą resztą załogi. Wymijam Herę, która opuściła swoje miejsce za sterami, by nas przywitać, i kieruję się w stronę mojej kajuty. Twi'lekanka zatrzymuje mnie w połowie drogi, kładąc mi ręce na ramiona.
— Co jest, Ezra? Nie wyglądasz dobrze.
Odwracam wzrok.
— Jego pytaj — Wskazuję na idącego za mną mistrza Jedi. — Niech ci opowie, jakie to uczucie, gdy morduje się bezbronną osobę!
Pilotka patrzy to na mnie, to na Kanana, który spuszcza głowę i kieruje się do salonu.
— Daj już spokój, Ezra. Pogadajmy wszyscy w...
— Nie wierzę, że to zrobiłeś! — wołam i czuję na sobie wzrok dosłownie całej załogi, która przerwała swoje dotychczasowe zajęcia, by posłuchać naszej bezsensownej rozmowy.
— Musiałem, tłumaczyłem ci to już, ale ty tego nie...
— Nie, Kanan. To ty nie rozumiesz — mówię, wyrywając się z uścisku Hery — To ty zabiłeś Maxa, który nawet nie miał broni. Potem to samo chciałeś zrobić Katie, którą już wystarczająco skrzywdziłeś, zabierając jej przyjaciela i... Karabast, odciąłeś jej cholerną rękę, Kanan!
— Posłuchaj, to wszystko...
— Sam teraz posłuchaj! — krzyczę, podchodząc do mężczyzny na tyle blisko, że mój palec, który wskazuje prosto na jego pierś, wręcz go dotyka — Jesteś mordercą, Kanan. Niczym nie różnisz się teraz od Inkwizytorów czy nawet od Dartha Vadera! Jesteś taki sam jak oni i wiesz co? Nigdy nie powinieneś się nazywać Jedi, a przede wszystkim nie moim mistrzem.
Wchodzę do mojej kajuty, a drzwi blokuję od wewnątrz, by nikt nie próbował tutaj wejść. Kanan wciąż pozostaje niewzruszony, stojąc w towarzystwie zdezorientowanej Hery na środku korytarza między pokojami. Nie, już mnie nie obchodzi jego los, ani los kogokolwiek innego z tej załogi. Po prostu mam dość, nie chcę tak żyć. Nie ze świadomością, że każdego dnia mogę się spotkać z czyjąś śmiercią – nieważne czy wroga, czy przyjaciela.
Kładę się na górnej pryczy. Wpatruję się w ciemny sufit, którego widok ani trochę nie poprawia mi humoru. W zasadzie to nic mi go już nie poprawi, mam dość.
Co z Katie? Jak ona się teraz czuje? Pewnie sto razy gorzej niż ja teraz, ale nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak musi być z nią źle. Ciekawe czy przyjdzie jutro na Lothal. Chciałbym z nią porozmawiać, pocieszyć, zrobić cokolwiek. Może uda mi się sprawić, że choć na chwilę zapomni o minionych wydarzeniach?
Słyszę głosy dochodzące z salonu. Zapewne Kanan teraz opowiada reszcie załogi, o co tak naprawdę chodziło w naszej rozmowie i co wydarzyło się na krążowniku, ale jakoś mało mnie to obchodzi, czy Kanan opowie im prawdziwą wersję, czy lekko ją podkoloruję, bym to ja wyszedł na tego złego. Ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna, ale jakoś nie robi mi to różnicy. Już i tak większość załogi zapewne postrzega mnie jako wroga.
CZYTASZ
Star Wars: Uczeń Skywalkera ✔
Fanfiction[CZĘŚĆ PIERWSZA] ❝Ciemna Strona drzemie w każdym z nas, a prędzej czy później po prostu się przebudzi, lecz nigdy nie trać wiary w Światło.❞ Od zawsze wiedziałam, że moje życie toczyło się zbyt szybko, a przez to wielu ludzi musiało za mnie ponosić...