Rozdział 1: Nowy początek ✔

1.5K 96 26
                                    

— Ej! Oddawaj to! — krzyczy jeden ze szturmowców, gdy widzi, jak wykradam owoce ze skrzyni.

— No to mnie złap! — odpowiadam z cwaniackim uśmieszkiem i ruszam do ucieczki.

Zakładam plecak i zaczynam wspinać się na dach pobliskiego budynku.

Jestem na Lothal, jednej z moich ulubionych planet. Zastanawiałam się, czy nie zaszyć się gdzieś na Tatooine, ale to byłoby zbyt oczywiste dla Imperium. W końcu wszyscy wiedzą, że stamtąd pochodzę, więc powrót do domu nie byłby najlepszym pomysłem. Za to tutaj nikt mnie nie zna i bardzo się z tego cieszę. Wszystkie tutejsze miasta roją się od szturmowców, bo Imperialni postawili na tej planecie dość sporą fabrykę. Zgaduję, że nikt jeszcze nie wpadł, aby szukać mnie akurat tutaj.

— Złodziej w sektorze czwartym! — Jeden z garnków krzyczy do swoich pozostałych kompanów. — Powtarzam! Złodziej w sektorze czwartym!

Wyciągam blaster. Cel, namierzony, ognia. Pocisk trafia w sam środek białego hełmu szturmowca, a żołnierz pada na ziemię.

Nagle w moim pistolecie coś zaczyna pstrykać i wydawać z siebie niepokojące syki i trzaski. Proszę, działaj! Chociaż na chwilę... To już nie pierwszy raz, kiedy usterki dają o sobie znać.

Nie używam miecza świetlnego już od dawna, a Moc służy mi tylko do przewidywania ruchów przeciwnika. Staram się od niej odsunąć lub po prostu o niej zapomnieć. Moje wspomnienia z Mocą wiążą się głównie z bólem i cierpieniem, który jeszcze nie tak dawno sprawiałam z wielką chęcią nawet nieznanym mi ludziom.

— Otworzyć ogień! — nakazuje drugi żołnierz, a zza rogu wyskakuje pięcioro szturmowców.

— Hej, tu jestem! — wołam.

Zbiegam z dachu i rozpoczyna się strzelanina. Szturmowcy bez powodzenia próbują mnie trafić, zwinnie unikam pocisków. Kilka minut zajmuje mi ich pokonanie. Gdy wszyscy leżą na ziemi, uciekam ile sił w nogach i biegnę przez jakąś mało uczęszczaną uliczkę.

Tak wygląda od jakiegoś czasu moje życie. Mieszkam w opuszczonym domku, z którego jakaś rodzina zniknęła zapewne kilka lat wcześniej. Kradnę jedzenie lub kupuję za znalezione drobniaki. Żyję tak od dobrych paru miesięcy, starając się nie wychylać i nie przysparzać sobie kłopotów, przez które ktoś mógłby mnie znaleźć. Chociaż dzisiejsza sytuacja jest małym wyjątkiem, ale nie jest to pierwsza taka akcja.

A więc tak kończą niespełnieni Jedi – na ulicy, żyjąc z dnia na dzień.

Idę do domu, by wreszcie trochę się najeść. Odgłosy szturmowców cichną gdzieś w oddali. Nakładam kaptur na głowę i wchodzę na bardziej zatłoczoną ulicę, by po chwili skręcić w ciemny zaułek, w którym znajduje się moje obecne miejsce zamieszaknia.

Przesuwam ciężkie metalowe drzwi, które pewnie już od bardzo dawna nie działają automatycznie, czyli tak jak należy. Gdy otwór jest wystarczająco duży, bym mogła przez niego przejść, wchodzę do środka.

Pomieszczenie jest ciemne i niewielkie. Na środku stoi niski, okrągły stolik z jasnego drewna, na którym właśnie kładę plecak. Odpinam kaburę, którą rzucam na łóżko stojące pod ścianą i w końcu mogę odetchnąć z ulgą.

Podchodzę do lustra, które przecieram rękawem. Nareszcie ściągam kaptur, by zobaczyć swoje odbicie. Przeczesuję ręką włosy, których nigdy nie mogę doprowadzić do porządku. Nie lubię ich przede wszystkim za kolor. Brązowa farba, która jeszcze jakiś czas temu je pokrywała, już dawno się zmyła i teraz dokładnie widać ich naturalny rudy kolor. Zbyt rozpoznawalny, przez co tak go nienawidzę. I za czasów Republiki, i za Imperium wszyscy rozpoznawali mnie właśnie przez to. Dlatego próbowałam chociaż trochę go zatuszować, by teraz nie znaleźli mnie żadni imperialni słudzy.

Star Wars: Uczeń Skywalkera ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz