John jest pijany, a w łazience leży jakiś naćpany idiota. Jaka szkoda, że na tej imprezie on jeden ma zamiar zostać lekarzem.
Pierwszy raz zdarzył się w jeden z tych dni, kiedy John pozwalał sobie na picie. Jasno to sobie rozplanował: trzy dni w tygodniu, nie więcej i przecież do cholery nie mniej. Właściwie to uważał, że Harry (w wieku lat dwudziestu dwóch zaprawiona w bojach alkoholiczka) miałaby trudności z dotrzymaniem kroku większości jego kumpli, kiedy porządnie pili.
— Ej, Watson? — krzyknął Joe, stojąc w drzwiach do salonu... (Czyjego salonu? O Boże... U kogo siedział? U Mike'a? Matta? W każdym razie u kogoś na M... No, może...) — Ty jesteś na medycynie, nie?
John zamknął oczy i natychmiast tego pożałował, kiedy pokój zawirował energicznie. Chociaż był to jego pierwszy rok studiów i dopiero luty, już wiedział, do czego to jest wstęp. Czemu studenci myśleli, że ludzie, którzy chcą zostać lekarzami, są zawsze w stanie pomoc i wszystko naprawić, ale też raczej nie pójdą z tym do niczyich rodziców? Naprawdę powinien opowiedzieć im o tej, no, przysiędze. Hipokryty? Hiportaty? Jakiejś takiej w każdym razie; może to by coś pomogło. W ten czy inny sposób. Boże, ależ był nachlany.
— Nie — odpowiedział, kręcąc głową.— Nie, ja jestem na... niemedycynie.
Nawet w jego własnych uszach nie brzmiało to przekonująco.
— Jestem na anglistyce — oświadczył, bardzo zadowolony, że pamięta nazwę jakiegoś kierunku. Joe miał taką minę, jakby mu ani trochę nie uwierzył.
— No... Słuchaj, to tylko rzygi. Ale... ja się do tego nie nadaję, a nie chcę, żeby koleś się udławił, więc po prostu idź się nim zajmij.
John zrobił krzywą minę.
— Dzięki temu nabierzesz wprawy —krzyknął Andy, mimo że siedział bardzo blisko Johna, prawie tuż obok. John pozbierał się chwiejnie na nogi; udało mu się nawet obrzucić ich wszystkich groźnym spojrzeniem.
— Właśnie dlatego powinienem chodzić tylko z ludźmi z mojego kierunku — wymamrotał i zataczając się, podszedł do miejsca, gdzie stał Joe.
— Nie interesuje nas twoje życie seksualne, John! — ktoś zawołał.
Dupki. Tutaj muzyka już tak nie dudniła i kiedy szli na piętro, Johnowi trochę przejaśniło się w głowie.
— Słuchaj — powiedział do niego Joe trochę poważniejszym tonem — znasz moją dziewczynę, Melanie?
Melanie... Nie... John pokręcił głową i skrzywił się, czując, jak chlupie mu mozg.
— Wiesz, to jej chata? Och! A przysiągłby, że są w domu u jakiegoś chłopaka. Ale pokiwał tylko głową, jakby od początku podejrzewał, że to jej dom.
— Jej siostra bawi się... no... — Joe przestąpił z nogi na nogę — w rożne rzeczy.
John oparł się o ścianę, usiłując się skoncentrować.
— Rzeczy?
— No. — Teraz Joe wpatrywał się w niego znacząco. — Wiesz... rzeczy niezgodne z prawem.
John potarł dłonią twarz.
— O Jezu, mówisz o narkotykach?
— Oj, już nie nudź — syknął Joe. — Słuchaj, po prostu upewnij się, że nie trzeba go wieźć do szpitala. Jej rodzice by zwariowali.
John zamrugał, próbując nadążyć za zaimkami.
— „Jej" to znaczy czyi?
— Wiesz... Po prostu zrób, co będziesz mógł — mruknął Joe i popchnął go w stronę drzwi do drugiej łazienki.
CZYTASZ
Stare, dobre czasy
FanfictionJohnlock osadzony za studenckich czasów Johna. AU w tym sensie, że tym razem to Sherlock jest o kilka lat starszy (i próbuje sobie znaleźć w Londynie coś, co go od razu nie znudzi po tym, jak przestało go interesować studiowanie i wyleciał ze studió...