Znowu obiad gwiazdkowy; sporo się zmieniło od ostatniego razu.
8 grudnia
Rok – cały rok – minął od czasu, kiedy robił to ostatnio. Dziwnie mu się o tym myślało, kiedy tak siedział przy stole z rodziną Holmesów, jedząc zupę, która była jego zdaniem o wiele lepsza niż zeszłoroczne foie gras.
Violet była trochę przygaszona; nie była to wprawdzie tak do końca rocznica śmierci Sigera, ale domyślał się, że sama okazja sprawia, że tak się wydaje. Marcus nie przyszedł i w skrytości ducha John przyznał mu punkty za zrozumienie, że to i tak będzie trudny dzień, nawet jeśli on nie będzie próbował pomóc.
— Wszystko dobrze? — spytał cicho Sherlocka, kiedy kelnerzy zabrali talerze.
Sherlock kiwnął głową. Był na zjeździe, kiedy John do niego przyszedł; właściwie zdarzało się to ostatnio trochę częściej, niż John by sobie życzył. Jeden z niefortunnych skutków ubocznych faktu, że przez parę miesięcy mieszkali razem, był taki, że John widział go czasem w ostatnich stadiach haju i kilka razy musiał sobie poradzić z paskudnymi zjazdami. Wtedy czuł się wspaniale, jakby Sherlock powierzył mu w ten sposób jakąś tajemnicę, ale teraz nie mógł się nie zastanawiać, czy nie ustanowili po prostu w ten sposób niebezpiecznego precedensu.
John napił się jeszcze wina, walcząc z takim odruchem, żeby po prostu pić, aż się upije i o wszystkim zapomni.
--------------------------------------------------------------------------------
5 grudnia
Rozumiesz, dlaczego namawiałem cię, żebyś podpisał już teraz? — spytał Mycroft.
Jeszcze jeden łyk.
— Nic nie rozumiem, układa nam się! Ale... — Złapał butelkę trochę inaczej. — Nie jest dobrze, prawda? To nie jest zdrowa sytuacja?
— Nie jest.
--------------------------------------------------------------------------------
8 grudnia
Rozmowa się nie kleiła; było pod tym względem dużo gorzej niż przed rokiem. Violet tonęła chyba we wspomnieniach, Sherlock sprawiał wrażenie, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się od zerwania tyłka z krzesła, a Mycroft przyglądał się im obojgu z niepokojem.
Kusiło go, niewiarygodnie go kusiło, żeby podnieść kieliszek i go w całości wychylić. Tak żeby wszystko wydało się lekkie i łatwe.
--------------------------------------------------------------------------------
14 listopada
— Musisz być z siebie zadowolony! — stwierdził z szerokim uśmiechem Andy. — Weź, ty nic tylko narzekasz, że Sherlock cię widzi jako taką panienkę w opałach. No to mu pokazałeś – udowodniłeś, że potrafisz stanąć na własnych nogach. I już nie musi się tobą opiekować.
John przejechał lekko jedną ręką po pokaleczonych kłykciach drugiej.
— No — powiedział bez przekonania.
— John?
Wstał i wyszedł, bo nie miał zamiaru płakać przy Andym.
Nie miał zamiaru płakać przy nikim, zwłaszcza że wszyscy go uprzedzali, wszyscy ostrzegali.
CZYTASZ
Stare, dobre czasy
FanfictionJohnlock osadzony za studenckich czasów Johna. AU w tym sensie, że tym razem to Sherlock jest o kilka lat starszy (i próbuje sobie znaleźć w Londynie coś, co go od razu nie znudzi po tym, jak przestało go interesować studiowanie i wyleciał ze studió...