02:29
— Po prostu pojedź do mnie do domu — błagała matka, nie zwracając uwagi na rozmawiającego przez telefon Mycrofta. — Coś wymyślimy, obiecuję.
Sherlock zawahał się, zerkając w stronę wyjścia. Nie miał pojęcia, gdzie jest John, a jeżeli rzeczywiście był z kolegami, to może było nawet lepiej zostawić go dzisiaj w spokoju. Poza tym bolała go jeszcze głowa i nie stał pewnie na nogach.
Nieważne; wiedział, że musi znaleźć sposób, żeby to naprawić, żeby przeprosić.
Ale dziś w nocy? Czy tak byłoby lepiej, czy gorzej?
Nienawidził faktu, że nie potrafi do tego dojść.
— chodź, kochanie — dodała jego matka, podchodząc bliżej. — Pojedziemy do domu ii wymyślimy, jak to zrobić, żeby on nie musiał wyjeżdżać. Porozmawiamy o tym.
Kusząca propozycja.
Obrócił się w jej stronę, otworzył usta, żeby odpowiedzieć, i stanął jak wryty.
Mycroft był blady jak ściana (złe wieści), odsuwał telefon od ucha (był wstrząśnięty, dowiedział się przez telefon, coś mu wcześniej umknęło) i poruszał ustami, usiłując bez większego powodzenia odpowiedzieć (nie wiedział, jak zacząć zdanie).
— Sherlock? — zapytała matka i obróciła się, żeby zobaczyć, na co on patrzy. — Co się stało? — wyszeptała.
Złe wieści – wstrząśnięty Mycroft – dowiedział się przez telefon – coś mu wcześniej umknęło – nie wiedział, jak zacząć zdanie. Przerażony wzrok, oczy otwarte trochę szerzej niż zwykle – poczucie winy.
Nie.
Błagam, nie.
Sherlock czuł, jak serce zaczyna mu bić jak młotem, od razu nierówno; krew zaszumiała mu w uszach, zrobiło mu się trochę niedobrze – było to takie dziwne przeciwieństwo haju. Czuł się tak, jakby stopy wrosły mu w ziemię, a on sam zrobił się ciężki, tak że nie mógł pobiec, a jednocześnie nie mógł nie zrozumieć.
John.
— Kiedy...
— Teraz — szepnął chwiejącym się głosem Mycroft.
Sherlock odwrócił się i pobiegł.
Pobiegł przez kręcących się przy wejściu ludzi, odpychając tych, którzy nie zeszli mu z drogi, nie zważając na to, czy nie robi im krzywdy, albo czy się nie skarżą. Potem zbiegł podjazdem i popędził do punktu obsługi karetek obok wejścia na SOR. Nocne niebo rozświetlały migające światła, rzucające krzykliwie kolorowe cienie, zmieniając całą scenę w wycinek z koszmaru.
Tam: z karetki wysiadali Andy i Mike, obaj bladzi, a w następnej kolejności wyciągano z niej nosze...
John.
John na noszach.
Nieprzytomny John.
Sanitariusze i inny personel ruszali się szybko; ich ruchy były gwałtowne i chyba wszyscy coś jeden do drugiego wołali, wykrzykując jakieś polecenia.
Sherlock ich nie słyszał; ich głosy zagłuszał ryk krwi u niego w głowie i niekończące się wycie syren.
Nagle nogi się pod nim ugięły i zatoczył się do tyłu. Mycroft złapał go w pasie, żeby go podtrzymać, i w efekcie Sherlock mógł tylko patrzeć.
CZYTASZ
Stare, dobre czasy
FanfictionJohnlock osadzony za studenckich czasów Johna. AU w tym sensie, że tym razem to Sherlock jest o kilka lat starszy (i próbuje sobie znaleźć w Londynie coś, co go od razu nie znudzi po tym, jak przestało go interesować studiowanie i wyleciał ze studió...