Kolacja

60 7 0
                                    


Sherlock żąda, żeby John mu towarzyszył na dorocznej kolacji bożonarodzeniowej. Na początku grudnia. Takiej, gdzie kelnerzy pytają, jaki rodzaj czerwonego wina podać. A tu John myślał, że wino dzieli się tylko na czerwone, białe i ewentualnie to takie śmieszne różowe!

11 grudnia

Sherlock wpadł do środka, trzaskając drzwiami.

— Dlaczego nie jesteś ubrany? — zapytał ostro.

John popatrzył po swoim t-shircie i dżinsach, a potem na Sherlocka.

— Uch...

— Pod prysznic! — syknął Sherlock z taką miną, jakby miał tam Johna zamiar zanieść.

— Spadaj! — zasugerował John i dał głośniej telewizor, ciesząc się jedną z rzadkich okazji, żeby coś obejrzeć, bo za dużo ludzi u nich ostatnio mieszkało.

Boże, dopomóż im wszystkim, kiedy Sherlock wkurzy swojego obecnego współlokatora... Chociaż już i tak bez przerwy u nich ostatnio siedział.

— John! Ja się uczę! — krzyknął Andy ze swojego pokoju. — Natychmiast pod prysznic!

— Jak ja was wszystkich nienawidzę — wymamrotał John i wstał.

--------------------------------------------------------------------------------

Kiedy wyszedł z łazienki i zajrzał do swojego pokoju, zobaczył, jak Sherlock stoi i trzyma torbę, której wcześniej nie zauważył. Nie dając mu ani chwili do zastanowienia, Sherlock pociągnął go za ręcznik i zamknął drzwi.

— Co się dzieje, do cholery? — zapytał ostro John. Sherlock wpiął do gniazdka suszarkę do włosów i wcisnął ją do ręki Johnowi.

— Spóźnimy się. — Sherlock włączył suszarkę i John podskoczył, kiedy owiał go strumień gorącego powietrza. — Celuj w głowę! — zasugerował złośliwie Sherlock.

Nie widząc innego wyjścia jak tylko bezmyślne posłuszeństwo, John zaczął suszyć włosy, a potem pisnął, kiedy Sherlock podstawił mu parę bokserek, żeby do nich wszedł.

— Umiem się ubrać! — syknął na Sherlocka.

— Najwyraźniej nie umiesz!

— O co ci do diabła chodzi?

— Kolacja!

— Znasz zasady...

— To nie jest wbrew zasadom — mruknął Sherlock i zmusił Johna do włożenia stóp w parę spodni. Spodni, które nie należały do Johna, bo wyglądały, jakby kosztowały więcej niż całe jego wykształcenie.

— Uch...

— Wystarczy — ocenił Sherlock i rzucił suszarkę na podłogę. — Ręce — zażyczył sobie i zaczął wkładać Johna w białą koszulę... białą koszulę, która macała się tak, jakby była uszyta z banknotów pięćdziesięciofuntowych.

— Sherlock...

— Przestań się sprzeciwiać, marnujesz czas.

— Ja pierdolę, to jest garnitur! — kwiknął John, kiedy zobaczył marynarkę.

Sherlock przymknął na chwilę oczy, jakby doprowadzony do ostateczności faktem, że John ani trochę nie ma klasy, po czym dodał do zestawu marynarkę, trochę się cofnął i obejrzał sobie Johna.

— Ściągaj tę marynarkę — polecił i nagle zaczął czegoś szukać w torbie.

— Cze... czemu?

Stare, dobre czasyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz