Z daleka

88 6 0
                                    


Początek związku Sherlocka i Johna oglądany oczami ludzi wokół nich.


Harry Watson – 29 grudnia

Harry Watson była wkurzona! I wypita. Ostatecznie jadąc czterdzieści minut pociągiem, można się zanudzić, a z pchanego między rzędami siedzeń wózka można było sobie kupić piwo.

A piwo służyło do picia!

John był ostatnim kretynem. Harry pomyślała, że nigdy nie zrozumie, czemu do diabła nie powiedział jej, że mama nie zgodziła się, żeby spędził u niej Gwiazdkę. Okej, fakt, Harry nie miała własnego domu i nie umiała gotować, ale co tam, niedojdy życiowe powinny trzymać się razem, a starej suce pokazać środkowy palec. Prawda?

No więc zdaniem Johna nieprawda. Jakoby lepiej było zrobić z siebie męczennika i spędzić pierwszy dzień Świąt samemu. A kiedy Clara (kochana, śliczna Clara) się dowiedziała, była przerażona.

Więc najwyraźniej Harry musiała tam pojechać i pokazać Johnowi, że nie tak się to robi. Że w takiej sytuacji człowiek nie poddaje się z żałosnym miaukiem, udając, że jest twardy, tylko walczy, drąc się wniebogłosy. I że jak mama nie życzy sobie sceny, to człowiek właśnie robi scenę, do jasnej cholery! Tylko tak można było przeżyć.

Głupi dzieciak!

--------------------------------------------------------------------------------

— John, niech cię szlag, odbierz! — Idąc ulicą Johna, Harry zostawiła mu na poczcie głosowej czwartą wiadomość. — Bo ci rzucę cegłą w okno! Co to ma być, że wystaję tu dla ciebie, a dupa mi marznie!

Dom wyglądał równie podle co zwykle: farba obłaziła, a trawnik był zdziczały, nieskoszony i zachwaszczony. Dom faceta.

Fuj!

Harry zaczęła się dobijać do drzwi.

— John! — krzyknęła przez skrzynkę na listy. — Mam nadzieję, że tam jesteś, cipo! Czy utopiłeś się w lodach, czekoladkach i łzach od oglądania smutnych filmów?

Drzwi otworzyły się z szarpnięciem i stanął w nich dość zmieszany i na oko przerażony John.

— Harry? — Zamrugał, jakby spodziewał się, że siostra zniknie jak zjawa. — Co ty tu u diabła robisz?

— Clara mnie opieprzyła, że dałam ci tu spędzić samotnie Święta. — Harry władowała się do środka; John zrobił taką minę, jakby rozpaczliwie chciał coś powiedzieć. — A niby skąd miałam wiedzieć?!

— Słuchaj... — John cały czas oglądał się na drzwi do swojego pokoju, jakby czekał na wybuch bomby. — Nic się nie stało, naprawdę. Dziękuję, że wpadłaś...

— Pieprz się, przejechałam kawał drogi. — Harry usiadła na kanapie i rozejrzała się po pokoju. — Boże, John, czy ty wiesz, co to jest odkurzacz?

— Boże, Harry, czy ty wiesz, co to jest telefon? — zaczął ją przedrzeźniać John.

— No, a ty wiesz, jak się go włącza? Albo może co to jest ładowarka? Dzwonię do ciebie od kilku godzin!

Słysząc to, John trochę przyhamował, ale zaraz popatrzył na nią groźnie.

— Kto do diabła przychodzi, jak najpierw tego nie uzgodni przez telefon? — Nagle spojrzenie uciekło mu w stronę jego pokoju i pokręcił głową. — Otaczają mnie sami umysłowo chorzy — mruknął z taką miną, jakby za chwilę miał się obrazić.

Stare, dobre czasyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz