Adaptacja

57 6 0
                                    


Sherlock i John przystosowują się do tego, jak zmienia się ich związek.



Początek sierpnia

Palce mu się kleiły i pachniały miętą. Krzywiąc nos w reakcji na te doznania, John przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi i wszedł do mieszkania.

Powitał go widok Mycrofta, który stał z założonymi rękami i wpatrywał się groźnie w plecy Sherlocka. Patrząc to na jednego, to na drugiego z nich, John westchnął, próbując wykombinować, czy da radę przedostać się do sypialni tak, żeby nie dać się po drodze wciągnąć w epicką holmesowską bitwę na nadto subtelne aluzje i sarkastyczne złośliwości.

Może lepiej byłoby po prostu zawrócić, wrócić do klubu i błagać, żeby mu pozwolono pracować do gorzkiego końca.

Wtedy jednak Sherlock usłyszał, że John przyszedł, i się obrócił, ujawniając zakrwawioną wargę, siniak na policzku i otarcia na dłoniach od ciosów, które sam zadał.

John zatrzasnął drzwi i rzucił klucze na maleńką kanapę.

— Co zrobiłeś? — zapytał ostro, zaplatając ręce na piersi.

Sherlock nad czymś chyba sam ze sobą debatował w myślach.

— Popełniłem błąd — przyznał; słychać było, że ten fakt denerwuje go i zbija go z tropu.

— jesteś cały?

Sherlock pokiwał głową.

No dobrze. John czekał. Kiedy odniósł wrażenie, że Sherlock nic już więcej nie doda, zwrócił się do Mycrofta.

— Co ty tutaj robisz?

Słysząc to pytanie, za plecami Mycrofta Sherlock się rozpromienił.

— Sam chciałbym wiedzieć — powiedział i podkradł się bliżej. — Mycroft, spełniłeś swój obowiązek.

John nie odszedł od drzwi. Rozradowana mina Sherlocka się rozwiała. Mycroft zerknął na brata. Sherlock odpowidział mu nieporuszonym spojrzeniem.

John przekonał się, że przed tym jest tylko jedna obrona: upór.

— No, jeden z was niech coś lepiej powie, bo będę stał przy tych drzwiach całą noc.

Sherlock wlepił wzrok w sufit, jakby opłakując dzień, kiedy John odkrył tę sztuczkę.

— Przegrałem w karty — powiedział.

— Oj, nie bądźmy tacy skromni, Sherlock — powiedział Mycroft, zdaniem Johna z o wiele za dużym zapałem. — Przegrałeś widowiskowo.

— Czemu? — spytał John, ignorując Mycrofta. — Nigdy nie przegrywasz.

— Okoliczności były nietypowe. — Sherlock patrzył na Mycrofta z takim wyrazem oczu, jakby go prowokował do dodania jeszcze czegoś na ten temat. Mycroft tylko pokręcił głową.

— Nie... Nie rozumiem. — John zaryzykował jeden mały krok od drzwi w stronę obu mężczyzn. — Czemu mieliby cię pobić za to, że ich nie ograłeś z forsy?

— Dlatego — Sherlock powoli popatrzył na Johna — że nie chcieli, żeby wygrał ten, kto wygrał.

— Kiwałeś cały stół pokerzystów? — John rozplótł ręce i je opuścił. — Żeby się upewnić, że wygra ktoś inny?

Sherlock tylko mu się przyglądał.

Czemu niby miałby...

Och.

Stare, dobre czasyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz