Obyś zawsze

54 6 1
                                    

Violet Holmes, Mike Stamford, Rebecca Watson i Mycroft Holmes ponownie przyglądają się, jak Sherlock i John próbują wymyślić, co dalej.

Violet Holmes

Jako matka Sherlocka Violet nauczyła się przez te wszystkie lata oczekiwać wielu rzeczy. Telefonów od dyrektorów szkół, zdumionych i wstrząśniętych wybrykami jej młodszego syna, lęku, że może Sherlock jednak miał coś wspólnego ze zniknięciem tego królika z domu numer dwadzieścia trzy przy tej samej ulicy, i takiego nagłego impulsu, żeby zrobić coś, żeby Sherlock zaczął jeść, tak żeby nie odezwał się znowu przy kolacji i nie zdenerwował cioci.

Ale to było coś zupełnie nowego. Przed nią stał Mycroft, a w korytarzu niepocieszony, skrępowany John Watson. Biedny chłopiec miał oczy czerwone od łez, a włosy jeszcze wilgotne.

— Co się stało?

John się zgarbił, najwyraźniej czując się rozpaczliwie niezręcznie.

— Nic — zaczął odpowiadać uparcie.

— Jeżeli będziemy mieli szczęście, to Sherlock wylądował właśnie na samym dnie — oznajmił Mycroft.

Stojąc za nim, John pokręcił głową, wyraźnie się z nim nie zgadzając.

--------------------------------------------------------------------------------

— O co się pokłóciliście? — zapytała Violet, prowadząc Johna do kuchni, kiedy Mycroft poszedł dalej śledzić Sherlocka.

W niektóre dni ciężkiej pracy wymagało od niej wymyślenie, o którego syna powinna się bardziej martwić.

Jego nagle spanikowana mina powiedziała jej, że przypuszczalnie poszło o seks. Zamieszała herbatą w imbryku, usiadła wygodniej i westchnęła. Zanim poznała Johna, podejrzewałaby, że Sherlock był niewierny albo zażądał czegoś... nietypowego. Ale widziała, jak zachowuje się przy Johnie jej syn, widziała, jak Sherlock nie potrafi oderwać wzroku od tego młodego człowieka, kiedy ten się uśmiecha albo rumieni. Widziała, jak opiekuńczo się wobec niego zachowuje, jak groźnie patrzy na każdego, kto choćby przejdzie obok, i wprawdzie nie było to tak do końca zdrowe zachowanie, ale na pewno lepsze niż dawniej.

— John? — pociągnęła go za język.

— Ja... To pani syn. Nie mogę... — John odwrócił wzrok. — Nie powinno mnie tu nawet być.

Ach.

Czasem wydawało jej się to tak strasznie nie fair. Miała dwóch synów, obu o inteligencji przekraczającej jej najśmielsze oczekiwania, którzy nie godzili się na nawet najdrobniejsze interwencje w ich życie, a z drugiej strony był John, który tak rozpaczliwie potrzebował kogoś, ko go wysłucha, kogoś, do kogo mógłby przyjść do domu i się tam schować, choćby na jeden dzień – a jego własna matka nie odbierała nawet telefonów od niego.

— John... Poważnie myślisz, że któryś z moich synów zapuka do moich drzwi i poprosi o pomoc?

Coś w tym pytaniu sprawiło, że John popatrzył na nią dziwnie.

— Pewnie nie — przyznał John, tak na oko myśląc o czymś innym. — Zrobił to kiedyś?

Zaskoczyło ją to pytanie. Wydało jej się takie niezwiązane z niczym.

— Słucham?

— Poprosił o pomoc, znaczy Sherlock?

— Nie — odpowiedziała otwarcie Violet. — Mycroft zawsze po prostu... wkracza i rozwiązuje problem za niego.

Stare, dobre czasyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz