#3

459 40 20
                                    

**następny dzień**

 Trochę zwlekając ruszyłem do sali Aniołów Stróżów, gdzie na mnie czeka Susan. Dlaczego w Niebie nie ma żyletek? Albo co najmniej nożyczek? Pamiętam bardzo dobrze ten ból gdy się ciełęm. Dla mnie to był dobry ból. Taki ból, który ,,wyzwala" od innego większego bólu. Robiłem to monotonnie. Dzień w dzień po szkole pojawiały się nowe rany, które pokrywały się z bliznami. 
A dlaczego to robiłem? Czułem się beznadziejnie. Czułem się nie potrzebny nikomu. Czułem, że nikt po mnie nie będzie płakać. Czułem, że nie miałem prawa do życia. Byłem inny... Byłem...

- Leondre!- z moich rozmyśleń wyrwało mnie wołanie Susan. Podbiegłe do niej i spuściłem głowę.

- Leondre...- zaczęła. Dobrze wiem co to oznacza. Teraz dobrowolnie powiem jej całą sytuacje z wczoraj, albo ona sama zacznie o tym mówić i to jeszcze ze swoim specyficznym tonem. No dobra, raz kozi śmierć. Ale przecież już umarłem...

- Naprawdę nie chciałem, żeby to zrobiła. Nie wiedziałem co zrobić.... Jak jej pomóc.... Przepraszam.- zacząłem się tłumaczyć i modląc się, by nie wiedziała o uścisku dłoni i o tym, że Charlie mówił, bym coś zrobił.

- Mam tylko jedną proźbę: postaraj się jej pomóc. Wiem, że ci się uda. A teraz idź.- powiedziała machając ręką w stronę bramy.

- I tyle?- zdołałem z siebie wydusić, bo byłem osłupiały.

- No tak. A co? Może zakochałeś się w jakieś diablicy? To wtedy bym z tobą inaczej rozmawiała. Cześć.- zaśmiała się wychodząc.

Zszokowany, a zarazem szczęśliwy pobiegłem do bramy. Przy okazji uśmiechnąłem się do anioła, który pilnuje bramy i znów zjawiłem się na ziemi. Tym razem nie w domu, a nawet przy domu Hope tylko w zupełnie innym miejscu. Kojarzę to miejsce. To skatepark.

- Wpisuję spóźnienie gówniarzu.- usłyszałem dobrze mi znany głos.

- Coś mnie ominęło?- zapytałem obojętnie siadając koło Charliego na kamiennym schodku.

- Tylko to, że Hope chce zażyć narkotyki, ale to tylko mały szczegół.- burknął. Stanąłem na równe nogi i pobiegłem do grupki nastolatków.

Hope miała w dłoniach białą tabletkę. Nie weźmiesz tego. Oj, nie moja droga. Nie na mojej warcie.

- Nie bierz tego.- warknąłem w jej stronę.

- To daje takiego kopa.- powiedział jeden chłopak z blond włosami i tunelami.

- Wcale nie. On kłamie. Dobrze o tym wiesz. To niszczy organizm. Nie miałaś tego na biologii?- potoczył się z moich ust potok słów.

- To cię zniszczy. To cię uzależni. Nie rób tego.- powiedziałem, gdy dziewczyna już przykładała tabletkę do warg.

- Nie mogę. Przepraszam.- powiedział nagle oddając tabletkę chłopakowi z czarnymi włosami.

- Noob!- krzyknął ktoś, gdy ona zaczęła się oddalać.

- Nie słuchaj ich.- powiedziałem. Tamci wyszli ze skateparku, a zrezygnowana Hope usiadła koło Charliego. Oczywiście ona tego nie wie.

- Bardzo dobrze aniołeczku. Zaczynam znów cię minimalnie akceptować.- powiedział nadal patrząc w miejsce gdzie stała grupka gówniarzy z narkotykami. Usiadłem koło drugiej stronie blondyna i położyłem dłonie za siebie. Nagle poczułem, że moje palce u lewej dłoni przeszył prąd. Ale to nie takie mocne przeszycie prądem, tylko takie leciutkie, delikatne. Spojrzałem na moją i Charliego dłonie. Dzieliły je od dotknięcia tylko z pięć centymetrów. Uśmiechnąłem się i zamknąłem oczy, by delektować się ciepłymi promieniami słonecznymi. No bo przecież to maj.









---------------------------------------
Ta piosenka jest bardziej taka wakacyjna i tak trochę nie pasuje do rozdziału, ale potrzebowałam czegoś trochę weselszego na poprawę humoru. :)

Zakazana Miłość  |Chardre|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz