Roman dla wielu zdawał się być twardym i bezinteresownym facetem. Zarost, pokaźne rozmiary, tatuaże i ten ostry, szwajcarski wyraz twarzy.
To wszystko wystarczyło by osoby, które go nie znały, wyrobiły sobie o nim zdanie bezuczuciowego chama i prostaka.Jednak ten cham i prostak miał na prawdę wielkie serce, które właśnie teraz pokazywało swoje ogromne rozmiary.
Roman nie miał wielu przyjaciół, mało też przed kim się otwierał. Był ostrożny, wolał dmuchać na zimne.
Gdy trafił do Dortmundu, szybko nawiązał więź z niewiele od siebie młodszym Katalończykiem. Niby nic wielkiego, zwykłe koleżeństwo, lecz to Roman co noc stróżował przy jego łóżku, gdy ten trafił do szpitala po zamachu terrorystycznym.
To Roman troszczył się o niego, starał się zająć mu myśli i czas. Czuł się za niego odpowiedzialny i wiedział, że teraz musi się nim zaopiekować.
Burki przebudził się i ujrzał jak zza uchylonych drzwi łazienki wydostaje się jasna smuga świata.
Zmrużył oczy i przetarł je, obracając się na drugi bok. Na ślepo chciał odnaleźć chłopaka śpiącego obok, lecz druga połówka łóżka była zimna i pusta.
Bramkarz przeciągnął się i sięgnął po telefon. Było późno w nocy. Marc kolejny raz nie spał.
Mężczyzna podniósł się z łóżka i zszedł na dół, robiąc herbaty. Wziął również leki i wrócił na górę, odstawiając wszystko na stolik. Wszedł do łazienki i ujrzał siedzącego na ziemi Bartrę, odwróconego tyłem do niego. Szwajcar kucnął za nim i przytulił go - Znów nie wziąłeś lekarstw, prawda?
- Nie potrzebuję lekarstw. Jestem zdrowy, chcę grać.
Roman westchnął, sennie wtulając twarz w jego włosy.
- Już o tym rozmawialiśmy, Marc.
- Nic nie rozumiesz, chcę grać!
- I będziesz grać. Słyszałeś, co powiedzieli lekarze. Wrócisz na boisko najszybciej jak to możliwe. A żeby tak się stało, musisz spać. A żeby spać, musisz pilnować lekarstw.
- Nie lubię lekarstw - zamruczał gorzko, niczym naburmuszone dziecko.
Bramkarz pocałował go w policzek.
- Jeżeli będziesz je brać, twój stan szybciej się poprawi i nie będziesz już musiał ich łykać. A tego chcesz, prawda?
Słysząc te słowa słowa, Bartra pokiwał głową i ze skruchą ją spuścił.
- Roman...
- Tak?
Marc odwrócił się w jego stronę i przepraszająco pokazał zakrwawioną rękę z rozerwanym opatrunkiem. Krew była również na jego dresowych spodniach, twarzy i podkoszulku.
- Zepsułem.
Burki westchnął i pomógł mu wstać - Który to już raz, hm?
- Przepraszam.
Od wypadku minęły cztery tygodnie. Przy stosowaniu się do wszystkich zaleceń, możliwe już byłoby, by Marc zaczynał wracać do kontaktu z piłką.
Jednak on żył jakby w swoim świecie. Był cichy, zamknięty, informacje docierały do niego dopiero wtedy, gdy była w nie wplątana informacja związania z piłką, boiskiem i powrotem do gry.
Po tym czasie Roman potrafił perfekcyjnie opatrzyć każdą ranę i założyć opatrunek.
Gdy skończył opatrywać rękę ukochanego, wrócił z nim do łóżka, podał mu leki i tulił go, gdy ten popijał herbatę.
Jego zmęczone, opuchnięte oczy zakomunikowały Romanowi, że ten płakał już odkąd się przebudził. Od czasu wypadku wiele płakał. Nikt natomiast nigdy tego nie widział.
Zdradzały to jedynie jego przekrwione, zamglone oczy ukryte pod ciężką powieką łez.
CZYTASZ
,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshots
FanfictionPiłkarskie miniaturki, jedne krótsze, długie dłuższe. Niektóre pairingi dość typowe, jedne wymyślne, inne wręcz dziwaczne. Ci, którzy nie znajdą tu nic dla siebie, kieruję do 'hymn for the winter' ze skoczkami. Piszę to, ponieważ czasem widzę więcej...