Rozdział 29

266 11 2
                                    

Leżąc w łóżku, rozmyślałem nad Jasonem Stathamem, który chce nas zabić. Nie dam mu tej satysfakcji, a jeśli będzie już musiał kogoś zabić, będzie musiał przejść przeze mnie bo nie dam nikomu zginąć z rąk tego skurwiela. Wynająłem już ochroniarzy, którzy monitorują dom mojej matki i rodzeństwa, bo jeśli coś im się stanie, nie przeżyję tego. Są dla mnie zbyt ważni, a przeze mnie mogą zginąć. Zawsze stwarzałem kłopoty. Chcąc dowiedzieć się w tej chwili o tej liście, wstałem na równe nogi wychodząc z domu. Wcześniej poprosiłem Dylana - najlepszego szpiega, który pomógł mi znaleźć adres tego ohydnego człowieka. Adres wskazywał parę kilometrów stąd co mnie bardzo cieszyło. Nie chciałem zbierać całej ekipy, aby to im się nic nie stało, bo wyczuwałem kłopoty z nim. Zatrzymałem się przed ekskluzywnym domem, a wokoło panowała ciemność. Nie wiem czy to dobry znak. Zaparkowałem przed bramą i wysiadłem z auta. Skierowałem się do furtki ostrożnie ją otwierając, aby przypadkiem nie włączyć jakiegoś alarmu. Wchodząc dalej na posiadłość Stathama, wyciągnąłem pistolet i odbezpieczyłem go. Uznałem, że mogę wejść przez drzwi frontowe, jednocześnie zbijając szybkę. Popchnąłem drzwi,  a w domu nadal panowała przerażająca ciemność. Zapaliłem światło i byłem w totalnym syfie. Ten facet nie potrafi nawet swoich ostrzyżonych paznokci wyrzucić, tylko walają się od razu na przejściu. Wszędzie ciuchy i ciuchy. Ja nawet mieszkając sam nie miałem, aż takiego bałaganu. Wszedłem głębiej do domu sprawdzając przy okazji wszystkie pomieszczenia. Kiedy chciałem sprawdzić następne drzwi - były zamknięte, a takie kuszą najbardziej. Bez jakiegokolwiek przemyślenia swoich działań - wyważyłem drzwi. Ten typ miał pokój wyładowany broniami oraz materiałami wybuchowymi. Nie dziwię mu się, bo jako gangster trzeba gdzieś trzymać te cudeńka. Na ścianach wisiały różne rodzaje broni i granatów, a na środku pokoju stał stół gdzie rozłożone były jego noże. Najbardziej przykuł moją uwagę nóż z resztkami świeżej krwi. Więc nie jestem tu sam. Za stołem znajdowały się drzwi, które też były zamknięte. Do cholery chce mu się ciągle je otwierać i zamykać? Po raz kolejny wyważyłem drzwi, a to co zobaczyłem spowodowało gęsią skórkę. To nie był zwykły pokój. To był długi korytarz gdzie po obu stronach znajdowały się małe cele jak w więzieniu. Najgorsze jest to, że każda z tej celi była wypełniona.

- Uciekaj stąd! - zawołali wszyscy w tym samym czasie, a mi nie było spieszno do jednej z tej celi.

Uciekając z tego okropnego pomieszczenia, ujrzałem kątem oka młodą dziewczynę, która miała świeżą ranę na policzku, najprawdopodobniej zrobioną niedawno temu przez tego psychola. Siedziała na zimnym betonie w kącie i płakała. Kiedy chciałem otworzyć drzwi, aby wyjść - były zamknięte, a za sobą usłyszałem warczenie groźnego psa. Przełknąłem głośno ślinę stojąc w osłupieniu. Kiedy pies zaczął szarpać za moje ubrania, szybko chwyciłem za pistolet i strzeliłem w psa. Zwierze nawet nie drgnęło ani na milimetr, a mnie zdziwił fakt, że pies może mieć kamizelkę kuloodporną. Skoro nie działa broń, należy użyć zwykłych sposobów. Chwyciłem psa za kark lekko podduszając, aby chociaż w małym stopniu się uspokoił. Na marne, bo pies doszedł do furii, a z jego pyska leciała ślina, co w moim przekonaniu wnioskowało to tym, że miał wściekliznę. Po chwili usłyszałem krótkie cmokanie, a pies momentalnie się uspokoił.

- Witaj Bieber - wyłoniła się postać z ciemnego pomieszczenia podchodząc do mnie, a na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.

- Kim jesteś i czego od nas chcesz? Forsy? - zapytałem opanowanym tonem.

- Waszej śmierci - facet chwycił mnie za kark i starał się mnie wsadzić do celi, lecz nie jestem lamusem.

Wykończony naszą szarpaniną chwycił za pistolet i skierował go prosto w moje serce. Pewny siebie włożyłem rękę do kieszeni moich spodni, aby wyciągnąć pistolet, którego tam nie było. Cwany skurczybyk. Usłyszałem jedynie krótki śmiesz mojego napastnika, który walnął mnie czymś, a przed moimi oczami pojawiła się ciemność. Straciłem przytomność.

~*~*~

Rozbudzałem się powoli, kiedy ktoś przejeżdżał czymś zimnym po moim policzku. Moim oczom ukazał się Jason trzymający nóż i śmiejący się z zaistniałej sytuacji. Docisnął nóż i szybkim pociągnięciem zrobił dużą ranę na mojej skórze, która niemiłosiernie bolała. Z każdą możliwą minutą, traciłem coraz więcej krwi. Czułem się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Jason popatrzył na mnie z uśmiechem zwycięscy, którym był. Chcąc odejść, walnął mnie z kastetu, a ja znów straciłem przytomność.

~*~*~

Kiedy wracałem do żywych, przed moimi nogami klęczał Jason, który wstrzykiwał mi coś do żył. Byłem na tyle otępiały, że nie potrafiłem rozpoznać danej substancji, ale czułem się po niej jak po mocnych dragach, tracąc panowanie nad samym sobą.

~*~*~

Kiedy otworzyłem oczy, nie było w moim towarzystwie Jasona, lecz do czasu. Ten typ jest niepowtarzalny. Ciesząc się jego krótką nieobecnością mogłem bardziej rozejrzeć się po terenie bo siedziałem tutaj nie wiem ile, ale na pewno nie za krótko. Było mi niewygodnie bo siedziałem na drewnianym krześle, spięty kajdankami na rękach i nogach. Znajdowałem się w dużym pokoju gdzie nie było dosłownie nic oprócz mojego krzesła. Moją jedyną ucieczką były drzwi i okno, które były za kratami. Kończąc podziwianie mojego nowego apartamentu, popatrzyłem na swój tors, a później nogi. Przeraziło mnie to jak teraz wyglądam. Już wiedziałem, że zostaną mi koszmarne blizny. Usłyszałem zza drzwiami kroki, które nie były chyba moim wybawieniem z tego piekła. Jason otworzył gwałtownie drzwi razem z jakimś typem, który trzymał w dłoni łańcuchy. Zmienili kajdanki na łańcuchy i złapali za krzesło podążając w stronę basenu. Przerażony próbowałem się jakoś obronić, lecz na marne, bo łańcuchy są silniejsze ode mnie. Odliczyli do trzech, a później wrzucili mnie do lodowatej wody. Schodziłem na dno, powoli tracąc tlen. Czułem, że to mój własny koniec.

Woman's faultOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz