Veintisiete

3.6K 249 49
                                        

CLARA

Byłam w Madrycie już od kilku miesięcy. Od mojego wyjazdu nie miałam kontaktu z bratem, przyjaciółmi ani nawet z Jamesem. Martwiło mnie to, codziennie czekałam na jakąś wiadomość i nawet sama chciałam dzwonić, ale zawsze mi coś wypadało. Od razu po powrocie do domu, mieliśmy przeprowadzić jakąś akcję, bo podrzędny gang się zbuntował i trzeba było dać im nauczkę. Kiedy w końcu znalazłam czas, zadzwoniłam do brata, który nie dość, że zdziwił się, słysząc mnie, to jeszcze powiedział, że James był w szpitalu, bo przedawkował. Serce podskoczyło mi do gardła, pytałam, jak to się stało. Alan powiedział mi, że to wszystko przeze mnie, bo zamiast do niego wrócić, znów wyjechałam. Od dnia mojego wyjazdu, zaczął pić, ćpać, nawet posuwał się do gwałtów. Nie chciałam w to wierzyć, to nie był James, którego znałam. 

 Wszystkie słowa chłopaka, odbijały się echem w mojej głowie, w duchu dziękowałam Bogu, że mi go nie odebrał, że żył. Alan jednak powiedział, że nie wiadomo, ile pociągnie, był pewny, że jak tylko wyjdzie ze szpitala, znów zaleje się w trupa i wciągnie kilka kresek. Nie mogłam do tego dopuścić, powiedziałam bratu, że będę następnego dnia, po czym się rozłączyłam. 

Podróż minęła mi bez żadnych problemów i tak, jak obiecałam, następnego dnia byłam w San Francisco. Kiedy weszłam do szpitala, miałam nogi, jak z waty. Towarzyszyło mi też durne uczucie, że wszyscy patrzą na mnie z pogardą, jakby chcieli w ten sposób powiedzieć, że to ja go zabiłam. To, co robił, było wyłącznie moją winą, dobrze o tym wiedziałam i gdybym potrafiła cofnąć czas, to powiedziałabym mu, że wrócę do niego, że go kochałam i aby o tym pamiętał. 

Byliśmy tacy szczęśliwi, wciąż mogliśmy być. Wznowilibyśmy ślub, zrobili dzieci i bylibyśmy szczęśliwą, kochającą się rodziną. Moją głupią decyzją zniszczyłam nam obojgu życie. 

― Proszę, obudź się...  mówiłam z zaszklonymi oczami. -― Nie rób mi tego, kocham Cię... ―  już całkiem płakałam.

Położyłam  swoją dłoń na jego, a głowę przyłożyłam do jego brzucha. Zaczęłam ryczeć i prosić Boga, żeby go do siebie nie zabierał. On nie mógł umrzeć, nie teraz. Całe życie miał przed sobą, a moja jedna, bezsensowna decyzja wszystko zepsuła. 

Nie wiedziałam, ile tak siedziałam, kilka minut czy kilka godzin, ale w końcu przyszła pielęgniarka i kazała mi wrócić do domu. 

Kiedy wstałam z krzesełka, jego ręka się ruszyła, a mi automatycznie serce podskoczyło do gardła. Otworzył oczy, pomrugał kilka razy i rozejrzał się po pomieszczeniu. A ja? Stałam jak słup soli i nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam się w jego, prawie że niegdyś czarne tęczówki, które teraz były wyblakłe i puste. 

― Może pani nas zostawić?  zapytał kobiety w fartuchu. Kiedy kobieta wyszła, dopiero odzyskałam czucie w nogach i powoli podeszłam do jego łóżka. Usiadłam na krzesełku i wpatrywałam się w niego. ― Po co przyleciałaś? kiedy powiedziałam, że się martwiłam, prychnął. Tyle miesięcy na Ciebie czekałem, łudziłem się, że do mnie wrócisz, że to, co pomiędzy nami było, było prawdziwe. Tyle razy pytałem Twojego brata, czy rozmawiał z Tobą, czy mówiłaś mu coś o mnie, o nas. Za każdym razem mówił, że nie utrzymujecie kontaktu. Musiałem się stoczyć, wpaść w nałogi i trafić do szpitala, aby księżna Clara zwróciła na mnie uwagę. ― z każdym jego słowem, moje serce rozpadało się na kawałki. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że miał rację. Wyjdź stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy, zniszczyłaś wszystko, w co kiedykolwiek wierzyłem. 

JAMES

Siedziałem właśnie w klubie, nawet nie wiedziałem jakim, ani gdzie. Jedno było pewne, głośnia muzyka, laski w obcisłych i krótkich sukienkach szukające przygód i alkohol. Jedyna miłość od kilku miesięcy. Od wyjazdu Clary nie miałem z nią kontaktu. Nawet nie wiedziałem, czy żyła, nie wiedziałem, czy kogoś innego nie miała i czy była szczęśliwa. 

A zapomniała o mnie. O chłopaku, który nie potrafił trzymać rąk przy sobie na historii, kiedy uganiał się za nią, który chciał poznać jej historię. Który się zakochał w tych pięknych brązowych tęczówkach i uśmiechu, przez który miękły mi kolana. Tyle razem przeżyliśmy, byliśmy szczęśliwi, mieliśmy brać ślub! 

Właśnie mieliśmy... 

Każda myśl o niej, o tym, że mogłaby brać ślub z kimś innym, niszczyła mnie. Czułem się, jak wrak człowieka. Jedyną moją pociechą był alkohol. Tak naprawdę nawet podczas zapijania swoich smutków, bełkotałem o niej, myślałem i wypłakiwałem się komukolwiek, dołączyły do tego narkotyki. Kokaina, metaamfetamina czy jakieś inne ścierwo. Wciągałem i popijałem whisky, potem szedłem z jaką laską do kibla, a kiedy nie chciała, zabierałem ją siłą. Byłem kolejnym kretynem, który nie szanował nikogo. Byłem, jak Mark.

Po którymś kieliszku, a raczej pełnej szklance "procentów" i po kresce białego proszku straciłem kompletnie wątek. Gdzie byłem? Co robiłem? Kiedy chciałem się ruszyć i znaleźć wyjście, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stanąłem przy barze jak ciołek i patrzyłem z wielkimi oczami na ludzi, którzy się przepychali obok mnie. Jeden koleś mnie popchnął i upadłem. 

Straciłem przytomność, ale nie trwało to długo. Obudziłem się na jakieś łące, wszędzie było pełno stokrotek czy innych polnych kwiatków. Wstałem i poszedłem poszukać jakiegoś człowieka i poprosić o pomoc. Po długim "spacerze" nikogo nie znalazłem, usiadłem pod jabłonią i zacząłem się głęboko zastanawiać. Gdzie byłem? Jak się tam znalazłem i jak znaleźć drogę do domu. Wokół mnie nie było ani jednej żywej duszy. Przerażało mnie to. 

Po krótkim odpoczynku poszedłem dalej. Po kilkunastu minutach stanąłem przed trzema drzwiami. Na jednych pisało "NIEBO" Na drugich "PIEKŁO"  A na ostatnich "ŻYCIE" Nie wiedziałem, o co chodził. Przez cały czas miałem pustkę w głowie. Jedynie instynkt podpowiadał mi gdzie mam iść.

Ty razem było identycznie. Wszedłem do drzwi z napisem "ŻYCIE".  Krzyczałem, prosiłem o pomoc. Co z tego, że nikogo nie było w przepaści. Żadnego latającego dywanu jak w Aladynie ani Dżina. Tylko czarna otchłań. 

Dwie sekundy przed zderzeniem obudziłem się, byłem w szpitalu. Rozejrzałem się dookoła. Obok drzwi stała pielęgniarka i ONA.

Clara, we własnej osobie. Była tu, zapłakana. Ręce trzęsły jej się, a w oczach było widać przerażenie, a z drugiej strony ulgę.  Poprosiłem kobietę w fartuchu, żeby zostawiła mnie z nią sam na sam. Brunetka usiadła na krzesełku obok łóżka i patrzyła na mnie. 

Zacząłem ją opieprzać, i jednocześnie wyżalać się jej. Cały alkohol wypływał ze mnie, ze zdwojoną siłą, tym samym wyszywając się na kobiecie, którą KOCHAŁEM. Nie chciałem tego, ale słowa same wychodziły z moich ust. Kiedy w końcu powiedziałem jej, że "nie chcę jej nigdy widzieć na oczy, poczułem pustkę, większą niż wcześniej. Ostatni raz popatrzyła na mnie przepraszającym wzrokiem i wyszła.

_______

to są sny, żeby nie było


To SkomplikowaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz