Rozdział 7

1.1K 42 1
                                    

PoV Laura

Po tym jak wyszłam z mieszkania, udałam się do pani Laury, bo co ja niby mam robić sama w ciągu dnia?

Przedtem, jeszcze jak byłam w Domu Dziecka, dużo czytałam, uczyłam się i pracowałam, cały dzień miałam zapełniony i po nim nie miałam na nic siły, kładłam się wykończona do łóżka. Nigdy mi to nie przeszkadzało, bo lubiłam taki tryb życia- zawsze coś robiłam, byłam ciagle w ruchu.

A teraz... ?

Teraz tak naprawdę nie robię nic.

Muszę znaleźć sobie jakieś dodatkowe zajęcie, może po drodze odwiedzę bibliotekę, albo antykwariat?

Dzisiejszego dnia w Londynie pogoda nie dopisywała, wiał silny wiatr i albo mi się wydaje, albo zbierało się na deszcz i burzę.

Powolnym krokiem weszłam do ośrodka. Wzrokiem odszukałam Laurę. Siedziała przy biurku i wypełniała jakieś papiery.

Niepewnie podeszłam do niej, ale ona mnie wyprzedziła i gorąco powitała.

- Lauro, dziecinko, jak miło cię widzieć, co u ciebie słychać?

- Dzień dobry, mnie również miło panią widzieć — grzecznie odparłam — U mnie wszystko w porządku, tylko nuda mi doskwiera —wesoło się zaśmiałam.

- No tak — zaśmiała się — Pewnie mój syn nie daje ci zbyt wiele obowiązków, to jest raczej typ wszystko-wiem-najlepiej-i-sam-sobie-poradzę, ale uwierz mi wcale tak nie jest, czasami zachowuje się jak pięcioletnie dziecko —powiedziała żartobliwie, a mi przypomniała się sytuacja, gdy wychodziłam z domu "daj mi te ciasteczka karmelowe z kawałami czekoladyyy".

Przyznałam jej rację i tak jakoś zleciał mi czas do piętnastej. Obiecałam jej, że z chęcią jeszcze wpadnę, ale jak chcę zdążyć do biblioteki to muszę się powoli zbierać. Pożegnałam się z Laurą i ruszyłam w stronę biblioteki.

Droga do niej nie była jakoś
specjalnie długa, bo już po piętnastu minutach stałam przed dużymi, drewnianymi drzwiami ze złotą klamką.

Weszłam do środka, a moim oczom ukazało się królestwo książek, były te stare jak i nowe egzemplarze, ale ja udałam się na mój ulubiony dział- dramaty, jakoś zawsze kręciły mnie takie dołujące i ciemne historie. Wybrałam dwie te najbardziej ciekawe i udałam się do starszej kobiety. Posłałam jej ciepły uśmiech. Okazało się, że musiałam założyć sobie kartę, dlatego zajęło mi to trochę więcej czasu niż się spodziewałam, ale i tak nie mam co robić, więc nie przeszkadzało mi to za bardzo.

Ruszyłam w powrotną drogę do domu zahaczając jeszcze o moje "stare miejsce pracy", czyli najzwyczajniej w świecie mówiąc, kawałek miejsca na ziemi, gdzie sprzedawałam małe drobnostki, które robiłam. Teraz było tam pusto, brudno i głośno, ludzie przepychali się, krzyczeli, jeszcze inni śmiali się, szli przybici lub biegali.

PoV Aron

Zajechałem na imprezkę do Matta pół godziny po umówionym czasie, ale kto by się tam mną przejmował. 

Gdy wszedłem do środka ludzie byli już nieźle schlani, co oznacza, że impreza trwa od dłuższego czasu.

Udałem się do salonu, przepychając po drodze jakieś pojedyncze sztuki, które jeszcze się jakoś trzymają. Na sofie leżał schlany Matt, a na jego nogach siedział Paul, bełkoczący pod nosem jakieś mało zrozumiałe słowa, bo spójrzmy prawdzie w oczy, kto zrozumie pijackie wyrazy, pijanych ludzi? Nikt? Tak myślałem. Skoro organizator imprezy jest praktycznie nieprzytomny, a jego przyjaciel siedzi ledwo kontaktujący to znak, że trzeba zakończyć całą sielankę.

Wyłączyłem muzykę, wygoniłem kontaktujące sztuki, a niekontaktujące obudziłem i przepraszam za wyrażenie- kazałem im spierdalać, bo impreza poszła się jebać i jest zakończona.

Położyłem tych debili spać, a sam w miarę  ogarnąłem dom i o wpół do pierwszej wróciłem do mieszkania. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem jak z sypialni Laury świecą się światła, ale nie będę przecież naruszał jej strefy prywatności i komfortu, dlatego to zignorowałem i po szybkim prysznicu i szklance wody położyłem się spać.

Ugh witaj poniedziałku.

PoV Laura

Jak wróciłam do mieszkania nikogo nie było, ale co się będę przejmować. Mój brzuch wydał z siebie ciche burczenie, dlatego postanowiłam coś zjeść. Nie chcąc za bardzo grzebać po szafkach i lodówce, wzięłam kromkę ciemnego pieczywa i udałam się do swojego pokoju. Tam wygodnie ułożyłam się na łóżku, zaświeciłam lampkę nocną, znajdująca się na kasliku obok łóżka, okryłam mięciutkim kocykiem w jednorożce i zagłębiłam się w losy Amandy i Oliwiera z wypożyczonej książki. Tak mnie wciągnęła, ze nie wiem nawet kiedy zasnęłam, ale wybudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Zalety życia na ulicy- człowiek jest wyczulony na każdy dźwięk z otoczenia. Przetarłam zaspane oczy i zerknęłam na budzik stojący obok lamki, 1:20, no nieźle sobie zabalował, ale to nie moja sprawa. Zaznaczyłam stronę na której skończyłam czytać i odłożyłam książkę na parapet, a kocyk podkładałam w kostkę i ułożyłam na małej, szarej pufce w rogu pokoju. Nie zapomniałam także nastawić budzika na 7:00, bo z tego co wiem to Aron do pracy ma na 8:00,  więc muszę dowiedzieć się co mam jutro, nie sorry, dzisiaj w pracy robić. Przebrałam się jeszcze w piżamę, nie mając już siły na prysznic stwierdziłam, że wykonam go jutro rano. Tak więc położyłam się z powrotem  spać, uprzednio gasząc lampkę.

Ugh nie nawidzę poniedziałków.

🤡🤡🤡
Tak więc wstawiam dzisiaj rozdział, mam nadzieje, że lepszy niż poprzedni.

813 słów

ALONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz