Rozdział 12

1K 44 1
                                    

PoV Laura

Od dobrej godziny chodzę zatłoczonymi ulicami Londynu. Nie dość, że jest mi niedobrze, to na dodatek nie wiem co mam robić. Mam znowu pozwolić, abym wylądowała na ulicy, skoro dostałam szanse? Byłabym głupia, gdybym jej nie wykorzystała do końca. Kto wie, może już nigdy takiej nie dostanę, trzeba brać to co dają. Poczekam jeszcze tydzień, do odbioru dowodu i może wyjadę poza Londyn. Jak narazie muszę znaleźć jakąś pracę, dlatego czym prędzej udaje się do pobliskiego kiosku i spisując numery do proponowanych prac z gazety odchodzę do budki telefonicznej.
Wygrzebałam drobniaki z kieszeni
i wykręciłam pierwszy numer.

- Dzień dobry, z tej strony...

- Nie potrzebujemy nikogo do pracy, żegnamgościu przerwał mi i zaczął krzyczeć.

- ...Laura Rod.

Dobra, może ten numer jest dobry. Huh.

- Dzień dobry, Laura Rod, ja w sprawie pracypowiedziałam miło.

- Dzień dobry, przykro mi ale ogłoszenie już nieaktualne.

- Dobrze, do widzenia.

Dzwoniłam już do czterech osób i za każdym razem słyszałam albo zajęte, albo wypierdalać... Ugh piątko w tobie nadzieja.

- Dzień dobry, z tej strony Laura Rod. Dzwonię w sprawie ogłoszenia. Nadal aktualne?

- Oczywiście. Dzień dobry. Z nieba mi pani spadła. Jeżeli pani chce, proszę wpaść jeszcze dzisiaj. Baker Street 21.

- To świetnieucieszyłam się—o której mam być?

- Wpadaj kiedy chcesz, jestem cały dzień w domukobieta miło się zaśmiała.

- Dobrze, będę za jakieś pół godziny. Do widzenia

- Cześć.

Jest! Kur...cze jest! Szczęśliwa piątka nigdy nie zawodzi. Yes, bitch, yes! Podskoczyłam, co było chyba wielkim błędem, bo poczułam ogromne mdłości i zwróciłam zawartość żołądka do pobliskiego kosza na śmieci. Moje szczęście, że nikt nie przechodził.

I to chyba tyle z tej mojej ekscytacji. Ugh.

Zjadłam miętówkę i ruszyłam w stronę Baker Street.

Jak obiecałam, tak zrobiłam, po pół godzinie dzwoniłam do drzwi pięknego domu, które otworzyła mi kobieta. W sumie to nie była stara ani młoda. Dawałabym jej jakieś 40 lat. Ubrana w czarne spodnie i jasną koszulę przywitała mnie uśmiechem i zaprosiła do środka. Co mi się w niej od razu spodobało, to fakt, iż nie zwróciła uwagi na mój wygląd, a muszę przyznać, że wyglądam koszmarnie. Ściągnęłam kurtkę i buty, a plecak odłożyłam w kącie.

- Przechodzę od razu do sedna, bo po to tu jesteśmy. Więc Rose i Tom mają po sześć lat. Są strasznymi urwiskami, rozrabiają i uwielbiają ruch. Jesteś moją jedyną nadzieją, bo po tym jak włożyli poprzedniej niani kupę do torebki ona złożyła wymówienie i tyle ją widziałam. Zrozumiem jeżeli odmówisz po jakimś czasie, ale proszę cie zajmij się nimi chociaż jutro, oczywiście ci zapłacę.

- Dobrze nie ma problemu. To o której mam tutaj być?

- Sądzę, że o ósmej będzie okej. Jeżeli się zgodzisz dostaniesz swój pokój. Z dzieciakami mieszkamy sami. Czasami przychodzi pani Aldona posprzątać. Posiłki gotujesz ty. I to chyba wszystko. Co do pensji to się zgadamy.

- A czy są jakieś konkretne wymagania względem dzieciaków?—zapytałam

- Nie. Jedzą wszystko, fastfoody raz na tydzień, słodycze po obiedzie, a i pora spać jest o dwudziestej, max o dwudziestej pierwszej, a rano budzą się sami, zazwyczaj o dziewiątej.

- Skoro to wszystko to rozumiem—zaśmiałam się z kobietą—wpadnę jutro o ósmej. Do widzenia.

- Do widzenia, złotko.

Po ubraniu się i opuszczeniu posiadłości pani Black udałam się na dworzec, aby się przespać i zregenerować na jutrzejszy dzień.

ALONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz