Rozdział 20

846 39 1
                                        

PoV Laura

Właśnie wyszłam od lekarza. Uwaga ogłoszenia parafialne! Zaczynam chemioterapię od jutra. Jeszcze dzisiaj mam się spakować i przyjść do szpitala. Ze względu na zaawansowaną chorobę będę w nim mieszkać. Szanse na wyzdrowienie bez przeszczepu wynoszą około czterdzieści procent, a z przeszczepem jakieś siedemdziesiąt pięć. Więc znając moje szczęście będę bez przeszczepu w tych sześćdziesięciu procentach. I zwyczajnie w świecie umrę. Nie pytałam sie nawet ile to czasu. Miesiąc, dwa, a może rok. Kto wie? Chyba tylko ten tam u góry. 

Zmierzam teraz do domu Mirandy po moje ubrania. Nie mam tego jakoś specjalnie dużo, dlatego powinnam się z tym szybko uwinąć. Może zdążę na następny autobus. Deszcz na szczęście przestał padać, więc mogę spokojnie dojść z przystanku.

Wchodząc do środka w oczy rzucił mi się pięknie przyozdobiony stół w jadalni, pewnie pani Miranda ma jakiś gości. Postanowiłam szybkaczem udać się do swojego pokoju żeby się spakować. Ale...

Ale nie udało mi się to, bo zostałam przyłapana i zawołana do stołu. Rozglądnęłam się i nie zobaczyłam nikogo nieznajomego. Dzieciaki rzuciły mi się na szyje i krzyknęły

- Niespodziankaaa!

O mój Boże. To wszystko dla mnie?

- Boziu to dla mnie? Naprawdę?— zapytałam z niedowierzaniem

- Tak. Postanowiliśmy, że jeśli już odchodzisz, to trzeba to jakoś uczcić— Miranda puściła mi oczko— dlatego będzie pożegnalne przyjęcie.

- Dziękuje— uśmiechnęłam się szczerze— a wy? Co tak stoicie, chodźmy świętować. Zwróciłam się do dzieci.

- Taaak!— krzyknęli

Po zjedzonych pysznościach pomogłam posprzątać, spakowałam swoje rzeczy i gdy wychodziłam dzieciaki mnie jeszcze zaczepiły.

- Laula, mamy coś dla ciebie—powiedziała Rose. Ukucnęłam na ich wysokość— chcieliśmy cie pozegnac bo mamusia powiedziała ze jestes baaldzo chola.

- Tak to prawda, ale obiecuje, że wyzdrowieje i jeszcze pójdziemy na lody i watę cukrową, albo do wesołego miasteczka, co wy na to?

- Dobla, ale to od nas. Żebyś o nas nigdy, pze nigdy nie zapomniała—wręczyli mi małe pudełeczko.
Otworzyłam je a moim oczom ukazała się złota bransoletka z wygrawerowanymi literkami R i T oraz serduszko.

- Dziękuje, jest piękna. Nigdy o was nie zapomnę. Zawsze będę ją nosiła— przytuliłam ich i pocałowałam.

Dzieciaki pobiegły do salonu, a ja wstałam i dokończyłam się ubierać.

- Lauro, jakie są szanse? —zapytała pani Miranda- tylko szczerze

- Szczerze, to marne. Czterdzieści procent bez przeszczepu, a z siedemdziesiąt pięć.

- O Jezu, Lauro tak mi przykro. Obiecuje że będziemy cię odwiedzać.

- Naprawdę nic się nie dzieje, proszę tylko żeby dzieciaki nie widziały mnie w tragicznym stanie. Jak w ogóle dożyje. Przykro mi ale muszę już iść. Do kiedyś.

- Cześć Lauro.

No to raku idź w cholerę. Pierdole cie.

ALONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz