Rozdział 21

792 38 2
                                    

PoV Laura

Dzisiaj pierwsza dawka chemii. Mam nadzieje, że wszystko będzie okej i tylko ona wystarczy, bo nie mam zamiaru czekać na jakiegoś potencjalnego dawce do przeszczepu. Kurwa czuje się beznadziejnie. Jedyny plus tej chorej sytuacji to, to, że mam sama salę. Mimo tego, że przez większość swojego życia byłam sama, to teraz czuje potrzebę bliskości. Chciałabym mieć przy sobie osobę, która wesprze mnie w tych trudnych chwilach, może nawet ostatnich.

Kurwa, chyba robię się stara.

Mogłabym powiedzieć, że mimo mojego młodego wieku jestem wystarczająco dorosła, nawet niż niektórzy dorośli.

Po prostu dom dziecka, uczy. Uczy, wytrwałości i tego, że nie można się poddawać. Trzeba trzymać wszystkich krótko i nie pozwalać im wejść sobie na głowę, bo gdy to zrobisz, jesteś już skończony. Dlatego trzeba stwarzać pozory twardych i nieugiętych. Wielu jest takich osób, w tym ja. I możecie wierzyć, lub nie, ale my tylko udajemy. W środku jesteśmy tak naprawdę kruchymi istotkami z przeszłością. Nie mówię, że każdy taki jest, ale uwierzcie, taka prawda. Każdy przeżył coś w swoim życiu, za każdym ciągnie się jakaś historia. Nie ważne jaka, ale jakaś napewno. Kolorowa lub biało- czarna, możliwe, że czarna. Ale cóż takie życie.

Dobra trochę sie rozgadałam.

Wracając...

Chemioterapia mnie wykańcza. Mniejsza, że jest to pierwsza. Wymioty, mdłości i brak sił to nieodłączny element chemioterapii, który uwierzcie mi, już doświadczyłam. Myliłam się co do tego całego przebiegu. Sądziłam, że to wszystko będzie takie inne. No ale właśnie- myliłam się.

Od pierwszej chemii leżę już trzecią godzinę. W tym czasie zdążył odwiedzić mnie dwa razy lekarz i trzy pielęgniarki. Uhg nie dość, ze budzą cie z samego rana, to na dodatek kręcą się w ciągu dnia i obchodzą z tobą jak z jajkiem. Ale nie mogę narzekać, bo to dobrze. Lekarz stwierdził, że chemia się udała i za jakiś czas będzie można wykonać drugą. Zależy od organizmu i jego reakcji, a przede wszystkim od mojego wiernego towarzysza- raka.

Tak więc cofam co wcześniej mówiłam, bo myliłam się. Nie jestem z tym wszystkim sama, bo mam przyjaciela. Naprawdę wiernego, który trzyma się mnie jak by się o mnie martwił. Tylko szkoda, że chce się mnie pozbyć, ale to tylko szczegół. Taki tyci tyci.

Właśnie dochodzi szesnasta, a co robię ja?

No tak, zgadłeś...

...Leżę sobie i się nudzę.

- Cześć.

Odwróciłam się a moim oczom ukazał się Paul, wow nie spodziewałam się go tutaj.

- O cześć. Miło ze wpadłeś Paul—uśmiechnęłam się.

- Przecież obiecałem to wpadłem–zaśmiał się— to co tam u ciebie ciekawego słychać, hmm?

- Coś ciekawego u mnie. To z przykrością stwierdzam, że nic takiego nie zaszło. Czuje się fatalnie— powiedziałam szczerze.

- No to było do przewidzenia— powiedział— pierwsza chemia, co?

- No pierwsza i nieostatnia. Mam tylko nadzieje, że ona w zupełności wystarczy, bo inaczej będzie źle i to bardzo—stwierdziłam.

- E tam—machnął ręka— jesteś silną dziewczyną i sobie poradzisz. Ale koniec tematu raka. Co powiesz na gorzką herbatę z naszego bufetu?—zaśmiał się.

- Ej no gorzka nie jest taka zła. To co, idziemy?— zaśmiałam się.

- Ja idę, ale ty—wskazał na mnie pałacem—jedziesz.

- Jupi—uniosłam ręce do góry—panie kierowco na co czekasz?—zapytałam.
- Już, już. Chodź— Paul pomógł mi wstać i usadowił na wózku, za co mu podziękowałam.

Prowadziliśmy luźną rozmowę o wszystkim. Stwierdzam, że jest wspaniałym słuchaczem, a tematów do rozmowy nam nie brakowało. Ale zawsze musi się to kiedyś skończyć. Co było także w naszym przypadku. Do bufetu wpadła wysoka, szczupła brunetka, o niebieskich oczach- totalne moje przeciwieństwo. Rzuciła się na mojego towarzysza i szeptając mu coś na ucho wyszła, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Ale cóż, takie życie bezdomnych ludzi, w dodatku chorych.

- Będę się już powoli zbierać—odchrząknął—jeszcze kiedyś cie odwiedzę. Ile będziesz leżała?

- Nie wiem zależy od lekarza. Ale dzięki za miło spędzony czas i w ogóle—powiedziałam— cześć.

- Poczekaj. Odwiozę cie.

- Nie dzięki i tak wiele dla mnie zrobiłeś siedząc ze mną. Poradzę sobie. Pa Paul.

- No dobra—stwierdził niechętnie–to do kiedyś. Kuruj się.

- Taaa, może.

- Cześć.

I tyle go widziałam. Spokojnie dotarłam na swoją sale, gdzie tylko wskoczyłam na niewygodne szpitale łóżko i padłam ze zmęczenia.

ALONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz