Rozdział 24

775 37 0
                                    

PoV Laura

Minął miesiąc. Miesiąc odkąd mam chemioterapię.

Po moich długich włosach zostały tylko wspomnienia. Zresztą po brwiach tak samo. Sporo schudłam. Bez wózka nigdzie się nie ruszam. Jest moim trzecim, wiernym towarzyszem zaraz poza rakiem i łóżkiem.

Samotność mi nie doskwiera, bo przynajmniej raz dziennie ktoś mnie odwiedza. Aron, Matt, Tom z Rose i Mirandą, Laura i Paul. Oprócz nich jeszcze dziesiątki pielęgniarek i lekarzy, którzy dają mi maksymalnie dwa miesiące życia. Sądziłam, że to nastąpi szybciej, ale nie wiem, nie znam się na tym. Postanowiłam, że nikt nie będzie wiedział o tym, ile czasu mi zostało. Im mniej wiedzą, tym lepiej śpią. I tak jestem im bardzo wdzięczna, za to że każdego dnia w tych trudnych chwilach są ze mną i, że starają się umilić mi każdy dzień. Nigdy w życiu nie spotkałam takich osób.

Świadomość, że mam przy sobie takich ludzi. Życzliwych i pomocnych jest jak plaster na ranę. To oni jeszcze trzymają mnie przy życiu i to dla nich jeszcze żyję.
Jeszcze trzydzieści dni, może sześćdziesiąt i będę szczęśliwą, samotną duszyczką pośród innych dusz.

Lekarz prosto z mostu powiedział mi, że oprócz przeszczepu uratuje mnie tylko cud. No cóż, trudno się mówi. Święta nie jestem więc nie mam nawet na niego co liczyć.

Poprawiłam sobie poduszkę pod głową i wpatrywałam się w okno. Miałam stąd świetny widok na plac zabaw i park. Codzienny widok uśmiechniętych dzieciaków, które szalały na różnych atrakcjach powodował, że na moich ustach pojawiał się uśmiech.
Uwielbiałam także oglądać drzewa w parku, gdy pod wpływem wiatru się kołyszą, albo gdy pada deszcz stają się mokre lub gdy słońce na nie pada obserwowałam jak ich cień się przemieszcza. Wyobrażałam sobie siebie, jak siedzę na tej zielonej, równej trawie i wpatruje się w niebo. Niebieskie z pojedynczymi chmurami, które wyglądają jak wata cukrowa.

- Cześć— powiedział Paul—jak tam?

- Hej—podniosłam rękę na znak przywitania–tak samo jak zawsze. A co powie pan doktorek?— zaśmiałam się.

- Pan doktorek powie, że—poprawił biały kitel i usiadł na krześle obok łóżka.

- Żee- ciągnęłam.

- Że jest taki super i ma dla ciebie niespodziankę.

- Niespodziankę powiadasz—uśmiechnęłam się —a mogę wiedzieć jaką.

- No nie wiem, a co za to będę miał?—zapytał z zadumą.

- A co sobie pan życzy?—zaśmiałam się.

- No może całusa?—uśmiechnął się szeroko.

- Nie wiem czy to dozwolone, doktorku—udałam, że się zastanawiam—ale zgadzam się.

- No to na co czekasz? Wiesz, że jestem bardzo niecierpliwy—nadstawił policzek i postukał w niego palcem.

- Okej już, już—pocałowałam go w to miejsce—a teraz pomóż mi wsiąść na mojego rumaka—wyciągnęłam do niego ręce i zrobiłam słodką minkę.

Wyobraźcie sobie jak wyszła, gdy jestem całkowicie łysa i bez brwi.

- No nie wiem, a co powiesz na innego rumaka?—zapytał z chytrym uśmieszkiem.

- Innego? Jest jakiś inny?—zapytałam ze zdziwieniem.

- No ma na imię Paul i jest przystojny—poruszał brwiami.

- Okej. Więc wio koniku— zaśmiałam się— a tak a pro po to gdzie mnie wieziesz?— zapytałam i nachyliłam się nad jego twarzą.

- Niespodzianka. Nie powiem nic a nic—złapał mnie pod udami i wcześniej pomógł mi założyć bluzę. Ruszył ze mną na baranach.

Zdziwiłam się, kiedy opuściliśmy budynek szpitala i Paul ruszył w kierunku placu zabaw.
Na mojej twarzy uśmiech rozciągnął się jeszcze bardziej.

Cały dzień spędziliśmy tylko we dwójkę bawiąc i śmiejąc się jak dzieci. Zrobiliśmy jeszcze mini piknik. Jednak pod wieczór wszystko musiało się zepsuć. Zaczęłam się źle czuć, dlatego Paul wziął mnie na ręce i odniósł z powrotem do szpitalnej sali.
Pomógł mi się przebrać w dresy i podkoszulek.
- Dzięki Paul, to był chyba najlepszy dzień tej choroby—uśmiechnęłam się lekko.

- Do usług—zaśmiał się— jak się czujesz?—zapytał z przejęciem.

- Szczerze? Do dupy. Jak by mnie ktoś przejechał czołgiem— powiedziałam— ty wiesz, no nie?

- Wiem, o czym? Aaa... tak wiem—objął mnie ramieniem— pozwoliłem sobie zaglądnąć do twojej karty. Nie martw się przejdziemy przez to. Masz mnie, chłopaków, Laure i dzieciaki.

- Wiem i dziękuje, ale proszę nie mów im ile mi zostało. I tak za bardzo się przejmują.

- Masz to jak w banku, a teraz do spania—zaśmiał się i pogroził palcem.

- Okej—podniosłam ręce w geście poddania—dobranoc Paul.

- Dobranoc Lauro—pocałował mnie w czoło— śpij dobrze.

ALONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz