#14

2.1K 442 162
                                    

Yuta mocniej ścisnął dłoń Sichenga, ciągnąc za sobą wypchaną ubraniami, niewielką walizkę.

- Przywiozę ci mnóstwo słodyczy.

- Uhum.

- I kupię ci coś ładnego na święta.

- Uhum.

- Jesteś zły? Będziesz za mną tęsknić?

Sicheng spojrzał wreszcie na Japończyka i lekko się uśmiechnął, wyciągając dłoń z jego uścisku, żeby poluzować owijający szyję gruby szal.

- Będę.

Zawarli prosty układ. Sicheng nie chciał się zbytnio spieszyć, więc poprosił Yutę, żeby przesadnie na niego nie naciskał i pozwolił decydować, kiedy powinni okazywać sobie czułość. Starszy przystał na to, nawet jeśli najchętniej wyznawałby mu miłość przy każdej sprzyjającej sposobności. Nadal nie do końca wierzył w to, że chłopak zgodził się spróbować. Jego nie nazywajmy tego od razu związkiem ani trochę go nie zniechęciło. W sumie całkiem to całkiem logiczne, że potrzebował czasu. Był jego pierwszym chłopakiem.

- Za tydzień wracam. Nie wysadź pokoju w powietrze.

Sicheng nadął lekko policzki słysząc te uwagę, na co starszy głośno się zaśmiał.

W rzeczywistości wcale nie miał ochoty zostawiać Chińczyka i sama myśl o zbliżającej się rozłące wypełniała jego serce przejmującym smutkiem. Przez chwilę planował nawet zrezygnować z powrotu do domu, ale zdawał sobie sprawę jak na tę wieść zareagowaliby jego rodzice.

- Będę się już zbierać.

Sicheng wyraźnie walczył ze sobą, ale w końcu objął Japończyka, wtulając się w jego ciało ostatni raz przed rozstaniem. W panującym na lotnisku zgiełku nikt nie zwracał na nich większej uwagi, więc po odrobinie namysłu szybko musnął wargami policzek chłopaka, na którym niemal od razu wykwitł ciemny rumieniec.

- Uważaj na siebie - mruknął jeszcze, udając, że poprawia starszemu szalik, żeby przeciągnąć pożegnanie choćby o krótką chwilę.

- Ty też...

Zostawiając za sobą Sichenga, który machał mu dopóki nie stracili się z zasięgu wzroku, Yuta miał wyjątkowo złe przeczucia. Chociaż sam nie rozumiał tego nieuzasadnionego strachu, czuł, że nie powinien teraz wyjeżdżać.

***

Rodzice wyściskali go, jakby nie był w domu od kilku lat, od wejścia zasypując chłopaka gradobiciem pytań. Yuta starał się odpowiadać na wszystkie, chociaż niektóre wydawały mu się całkowicie nie na miejscu, szczególnie te atakujące jego sferę prywatną.

Matka Japończyka marzyła, żeby syn wreszcie przedstawił im swoją wybrankę. Często wspominała, że ma nadzieję na szybki ożenek zaraz po ukończeniu studiów, nie chcąc by skoncentrowany na karierze Yuta zaprzepaścił szansę na założenie rodziny. Obie rzeczy były dla niej równie ważne i niewyobrażała sobie pozostać na starość bez wnuków.

- Jest ktoś - westchnął ciężko, gdy po zdaniu relacji ze swoich postępów w nauce, matka od razu weszła na ten niewygodny temat.

Oczy kobiety dosłownie rozbłysły na tę wiadomość. Od razu chciała poznać wszystkie szczegóły i z żalem pytała czemu nie zaprosił swojej wybranki na świąteczną kolację. Udało mu się na szczęście z tego wybrnąć, mówiąc, że pojechała odwiedzić swoich rodziców. Aby uniknąć dalszego drążenia tematu, uciekł do swojego pokoju tłumacząc się zmęczeniem po podróży.

Westchnął ciężko zamykając za sobą drzwi. Ciekawe czy matka byłaby taka radosna, gdyby przedstawił jej Sichenga. Na jego ostatniego chłopaka nie zareagowała specjalnym entuzjazmem, a ojciec przez całą ostatnią klasę liceum starał się wybić mu te głupoty z głowy, w dość dosłownym tego słowa znaczeniu.

Rozejrzał się po pomieszczeniu, uśmiechając się lekko do siebie.

Mimo tego, że rodzice chłopaka zarabiali naprawdę duże pieniądze jako dwójka szanownych lekarzy, nigdy specjalnie nie afiszowali się ze swoim dobrobytem. Pobudowali niewielki dom w jednej ze spokojniejszych dzielnic Osaki. Pani Nakamoto, zafascynowana projektowaniem wnętrz, osobiście urządziła cały parter, poczynając od własnej sypialni, przez przytulny, przestronny salon, kuchnie i łazienkę. Poddasze pozostało jednak nietknięte kobiecą ręka, całkowicie pozostawione inwencji twórczej dwójki najważniejszych jej sercu mężczyzn. Z jednej strony mieścił się gabinet pana Nakamoto, z drugiej pokój Yuty, który zdecydowanie był jego miejscem na ziemi.

Bardzo minimalistyczny i schludny, idealnie oddawał wnętrze Japończyka. Jeden róg zajmowało duże łóżko, obok którego, na małym stoliku stała nocna szafka i kilka książek do czytania na dobranoc. Wzdłuż ściany ciągnęła się duża, ciemna szafa, a pod oknem biurko, przy którym całe swoje życie odrobił tonę zadań domowych.

Na dywanie leżał jego najlepszy przyjaciel, zwinięty w kłębek, zupełnie nie zdając sobie sprawy z przybycia swojego pana. Towarzyszył Yucie niemal od dzieciństwa, nie było więc nic dziwnego w tym, że w podeszłym wieku zupełnie stracił słuch. Japończyk podrapał kota za uchem, na co ten poderwał lekko łeb, witając właściciela głośnym mruczeniem.

Rzuciwszy się na łóżko, wyciągnął z kieszeni spodni telefon i od razu zadzwonił do Chińczyka na wideorozmowie. Jeśli miał znosić pytania matki, chciał przynajmniej przez chwilę popatrzeć na piękną twarz swojej największej miłości.

- Ohayoooou - rzucił jak tylko udało mu się nawiązać połączenie.

- Cześć Yuta! - Po chwili na ekranie pokazała się uśmiechnięta twarz Chińczyka, który wcale nie był sam.

Siedzący obok niego chłopak wyglądał na nieco zmieszanego, ze średnim skutkiem próbując ukryć to za niezręcznym uśmiechem.

- Aaach, to Kun. - Chińczyk od razu przedstawił mu swojego przyjaciela, a uwadze Yuty nie umknęło, że emanuje nadmiernym szczęściem. - Pomógł mi zaliczyć filozofię! Nie wiem co bym bez niego zrobił... Jest najlepszy na swoim roku, wiesz?

- Przestań, to nic takiego...

- Nie bądź taki skromny!

Yuta ścisnął telefon nieco mocniej niż powinien, ściągając wargi w wąską linię. Śmiech Sichenga pierwszy raz od dawna wcale go nie rozczulał.

Czuł, że nie powinien wyjeżdżać i zaczynał rozumieć, że jego złe obawy najwyraźniej miały swoje podstawy.


a/n: Nadal walczę z brakiem weny, więc przepraszam za ten z mękach pisany rozdział :|

Akademik | yuwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz