#24

2K 385 104
                                    

Niezależnie od trwającego urlopu, kilka kolejnych dni było dla trójki przyjaciół prawdziwym wyzwaniem.

Yuta całe dni przesiadywał u Kuna, doprowadzając do porządku kawalerkę, która wyglądała jak po przejściu tornada. Przy okazji doglądał Chińczyka, który zdawał się już nie cierpieć na zdrowiu tak dotkliwie, chociaż większość czasu spędzał na kanapie, oglądając telewizję czy spoglądając bezmyślnie w sufit. Zdania wymieniali między sobą bardzo oszczędnie, co Yucie niespecjalnie przeszkadzało, ponieważ nie znosił gdy nie pozwalano mu się skupić na porządkach.

Wieczorem dołączał do nich Sicheng, zwykle z pudełkami jedzenia od Pana Yamamoto, którego wyraźnie poruszyła choroba przyjaciela jego jedynego pracownika.

- Jak się dzisiaj czujesz? - W głosie najmłodszego brzmiała czułość i troska, jednak Kun zdawał się na to zupełnie obojętny, w odpowiedzi jedynie wzruszając lekko ramionami.

Sicheng i Yuta wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie było szans, żeby wciągnąć Kuna w jakąkolwiek rozmowę, a każda próba kończyła się tak samo. Wzruszenie ramion, skinienie głową, albo ciche westchnienie, połączone z obsesyjnym wręcz unikaniem wzroku rozmówcy.

- Od jutra mam wolne Kunnie. Posiedzę z tobą i odciążę trochę Yutę. Zjemy dobre śniadanie, obejrzymy jakąś komedię. Lubisz komedie, nie? Możemy też w coś pograć, Yuta obiecał, że pożyczy mi swój komputer, bo wiesz jak to jest z moim... - Sicheng nie chciał się poddawać i uparcie prowadził monolog, nie odrywając wzroku od dłubiącego pałeczkami w jedzeniu przyjaciela.

- Możemy wybrać się wreszcie do spa. Musiałbym tylko uprzedzić Doyounga.

Sicheng przyklasnął ucieszony tym pomysłem.

- Dużo czytałem o koreańskim spa! Myślałem już, że nam się nie uda... Kunnie, pamiętasz?! Chciałeś utopić Yutę w błocie, chyba nie przegapisz takiej okazji?

Kiedy starszy Chińczyk poczuł ciepłe dłonie Sichenga na swoich dłoniach wzdrygnął się lekko i podniósł wzrok, pierwszy raz tego wieczora i pierwszy raz od dłuższego czasu. Na jego zmęczonej twarzy zagościł wreszcie cień uśmiechu, co nie umknęło uwadze młodszego. Sicheng wyszczerzył się w odpowiedzi.

- Jak będziesz się znowu uśmiechać to nawet ci w tym pomogę!

- Nie knujcie takich planów, kiedy siedzę tuż obok! - Yuta prychnął, marszcząc lekko brwi i wymierzając karę ukradł z talerza Sichenga większą krewetkę.

- Ej!

- Sam się o to prosiłeś!

Kun zaśmiał się słabo pod nosem. Miał wrażenie, że wydarzenia sprzed kilku dni były tylko okropnym koszmarem, tak rzeczywistym, że ciężko było mu oddzielić go od rzeczywistości. W ciągu tych kilku dni i Yuta i Sicheng opiekowali się nim niemal przez całą dobę, starając się robić wszystko, żeby poprawić mu samopoczucie, za co był im niezwykle wdzięczny. Niestety, niezależnie od tego, jak bardzo próbował, choroba wypaliła czarną dziurę w jego sercu, której nie potrafił załatać nawet wdzięczny śmiech Sichenga. Odczuwał bezustanną pustkę, która zżerała go od środka, okrywając czarną płachtą przygnębienia za każdym razem, kiedy wieczorem gasił światło, żeby położyć się spać.

Zaśnij Kun. Wtedy poczujesz spokój, musisz tylko zasnąć.

- Co ty na to? - Sicheng zagadnął wesoło, wyrywając z zamyślenia błąkającego w obłokach przyjaciela.

- Hm? Um... Pewnie - odparł, nie do końca przekonany, na co właśnie przystał.

- Świetnie, to jutro wpadniemy po ciebie o ósmej.

- Od rana jest mniejszy tłok. - Yuta wyjaśnił szybko, na wypadek, gdyby ta godzina wydawałaby się zbyt wczesna. - Będziemy mogli na spokojnie skorzystać z większości atrakcji.

- Nie wiem jak mam wam dziękować...

Sicheng szybko zasłonił mu usta dłonią, a siła z jaką Yuta uderzył go w plecy sprawiła, że miał wrażenie, że płuca niebezpiecznie odbiły się od klatki piersiowej.

- Przyjaciele robią takie rzeczy, nie? - Yuta nie przestawał oklepywać Kuna, który coraz bardziej czuł się jak na bolesnej rehabilitacji. - Zamiast dziękować, po prostu baw się jutro dobrze. To będzie najlepsze podziękowanie.

***

- Myślisz, że to dobry pomysł?

Sicheng wtulił się mocniej w ramię Yuty, naciągając kaptur mocniej na głowę. Chciał też jak najbardziej schować się pod niesioną przez starszego parasolkę.

Deszcz od wczoraj padał niemal bez przerwy, niemal zupełnie zmywając z ulic ostatnie ślady białej zimy. Krajobraz miasta stał się szary i ponury, co dodatkowo podkreślały smutne i zmyślone twarze mijającym ich przechodniów. Każdy zdawał się zmagać z jakimś problemem, niektórzy nerwowo przygryzali wargi, inni ze złością wciskali zmarznięte dłonie w kieszenie kurtek i płaszczy. Każdy czekał na promień słońca, który przebije się przez ciemne chmury, rozświetlając choćby na moment posępny dzień. Każdy, z wyjątkiem Yuty.

On miał swój strumień światła przy sobie, tak blisko, że niemal czuł bijące od niego ciepło. Miał ogromną ochotę pocałować go z czułością w ramię, chociaż dobrze wiedział, że w tym miejscu byłoby to conajmniej niestosowne. Gdyby tylko wiedział ile radości wnosi w jego życie. Żadne słowa nie były w stanie tego oddać.

- Myślę, że tak. Jeśli uśmiech Kuna niesie ze sobą uśmiech na twojej słodkiej buzi, to chyba muszę o niego zawalczyć czy tego chce czy nie - odparł i uśmiechnął się, widząc jak policzki chłopaka oblewają ciemne rumieńce. - Jak już o tym mówimy, muszę zadzwonić do Doyounga. Pewnie znowu będzie narzekał, że wpraszam się na ostatnią chwilę.

- Jeśli to problem to może powinniśmy sobie jednak odpuścić?

- Skarbie. Dla ciebie zrobię wszystko. - Yuta przekazał parasol młodszemu i przyłożył palec do ust, wybierając numer do znajomego.

Wszystko. Dla ciebie i dla naszego szczęścia.

Akademik | yuwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz