Rozdział 1

782 60 42
                                    

– Akcein! Akcein! Gdzież ty się podziewasz? – Wysoki zwiadowca już od kilku minut nawoływał swojego ucznia. To nie zdarzyło się po raz pierwszy. Niesforny podopieczny zdążył się zgubić już ponad siedem razy. A był to dopiero drugi z dziesięciu dni festynu urządzonego przez króla Rubby z okazji podpisania traktatu między Araluenem a Alpinią. Mentor chłopaka był zwiadowcą, sprawy tego typu zazwyczaj były dla niego pestką, lecz Akcein przejawiał wielki talent wtapiania się w tło. Przez przypadek. Zwłaszcza – pomyślał Gilan – zwłaszcza przez przypadek.

Mężczyzna w charakterystycznym, szaro-zielonym płaszczu westchnął. Ostatnio znalazł chłopca wśród mistrzów kuchni, gdy jeden z nich wrzeszczał na młodzika. Został przyłapany przez jednego z kucharzy, gdy kończył degustację kremu na ciastkach, leżących na tacy, którą dostrzegł wcześniej kątem oka. Akcein oczywiście musiał się upewnić czy masa jest wystarczająco słodka. Skutkiem tego wybryku było oberwanie drewnianą chochlą w głowę oraz bardzo długi, wyczerpujący i głośny wykład wywrzeszczany przez owego kuchmistrza. Wieczorem chłopak tak długo skarżył się swemu nauczycielowi, aż z zaskoczeniem stwierdził, że tamten zwyczajnie zasnął.

– Tak, ale to było wczoraj. Ciekawe gdzie teraz się podziewa – mruknął zwiadowca. Minął stoisko z różnymi rodzajami pamiątek. Na ladzie leżało wszystko, zaczynając od naszyjników (podobno zrobionych z kamieni szlachetnych), a kończąc na malutkich, drewnianych toporkach z wyrzeźbionym napisem „Niech żyje traktat". Te ostatnie cieszyły się wyjątkową popularnością – prawie każdy młodszy uczestnik wymachiwał właśnie taką zabawką. Dalej stała kobieta zachwalająca swoje miody, było także kilka stoisk ze słodyczami i porcelaną.

Nagle przyszła, a raczej przybiegła, odpowiedź na jego wątpliwości. Z tłumu wypadł Akcein goniony przez bandę tutejszych dzieciaków. Każde z nich trzymało w ręce wcześniej wspomniany toporek i wymachiwało nim, wydając wojenne okrzyki.

Zwiadowca z rozbawieniem patrzył na tego brązowowłosego chłopaka. Miał go na nauce już dwa lata. Przez ten czas Akcein uczył się jak strzelać z łuku, rzucać nożami i skradać się, poznawał takie mądrości jak „Śpiesz się powoli" czy „Zaufaj pelerynie". Ogólnie był zdolnym uczniem, ale ciągle wpadał w kłopoty, z których zazwyczaj nie potrafił się wyplątać. Była to jedna z tych rzeczy, których zwiadowca od dawna nie potrafił go oduczyć.

Uczeń zauważył przypatrującego im się mężczyznę i podbiegł do niego:

– Gilan! – krzyknął Akcein. – Nareszcie cię znalazłem! – Ulga zawarta w tych słowach była bardzo dobrze słyszalna.

*****

Siedzieli przy swoim namiocie, czekając, aż kawa się zaparzy. Uczeń i mistrz. Obaj zapatrzeni w płomienie. Wreszcie to Gilan postanowił przerwać ciszę:

– Jeśli myślisz, że mam czas, żeby ciągle cię szukać, to się mylisz. – Akcein podniósł wzrok, w jego oczach widać było niepewność zmieszaną ze strachem. Poprzednie przypadki jego zagubienia mistrz zwykle zbywał machnięciem ręki lub śmiechem. Teraz jednak twarz starszego mężczyzny była bardzo poważna.

– Przepraszam, Gilanie, to było... – urwał w pół zdania. Stwierdzenie, że to było przez przypadek nie rozwiązywało sytuacji.

– ... nieodpowiedzialne – dokończył zwiadowca.

– Jeśli myślisz, że umiejętność krycia się jest po to, bym nie mógł cię znaleźć w takim tłumie, to też się mylisz.

Szczególnie, gdy będziesz się wdawał w tym czasie w bójki, w których nie będziesz mógł później sobie poradzić.

Głos Gilana nie wyrażał żadnych emocji. I to było najstraszniejsze. Akcein nie wiedział, czego się spodziewać.

– Chociaż, jakby na to nie patrzeć, nie mógł cię znaleźć jeden z najlepszych zwiadowców przez całe dwadzieścia minut. W naszym fachu to chyba się chwali.

Zwiadowcy: Zaginiony mieczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz