Rozdział 6

257 39 20
                                    

Duncan westchnął z ulgą. Miał za sobą ciężki dzień. Musiał osądzić pewnego złoczyńcę, podpisać cały stos papierów, napisać kilka listów, zająć się inspekcją swojej szkoły rycerskiej oraz porozmawiać z sir Davidem o pewnej bandzie bardzo dobrze zorganizowanych rabusiów. Ci rabusie napadli na mieszczan w trakcie jakiegoś święta, chyba czyichś urodzin. Jeden z nich coś bredził o podstępnym napadzie na sir Davida. Po przesłuchaniu okazało się, że był pod wpływem alkoholu.

Król skierował swe kroki w kierunku ogrodów. Przed zamkiem Araluen naprawdę można było wypocząć. Zielone parki były ogromne i spokojne. Zawsze kiedy Duncan przychodził do tego pięknego miejsca miał wrażenie, że jest sam. Nikt mu nie przeszkadzał. Mógł się odprężyć. Wiatr cicho szumiał liśćmi drzew. Jakiś ptak zaczął ćwierkać wesołą melodię. Z krzaków wybiegł mały zając, zatrzymał się na środku ścieżki i zaczął ruszać noskiem. Duncan uśmiechnął się. Ukucnął i wyciągnął rękę w kierunku szaraka.

– Cześć malutki – zaczął cichym, miękkim tonem. Zwierzątko skuliło się, a po chwili uciekło przestraszone. Duncan pokręcił z rozbawieniem głową i wstał. Ruszył dalej kierując się w stronę zacisznego stawiku.

*****

Król był tu już pół godziny. Niby mało, ale na zamku miał coś jeszcze do zrobienia. Mianowicie zbliżały się urodziny Cassandry, jego córki. Chciał jej zrobić wielką niespodziankę.

– Czas wracać do papierkowej roboty – powiedział do siebie.

– Nie tak szybko królu – odpowiedział mu mężczyzna w purpurowej pelerynie. Wyłonił się z krzaków tak cicho, że gdyby się nie odezwał monarcha nie zauważyłby go. W ręce trzymał kuszę gotową do strzału. Duncan był bezbronny. Przy sobie miał tylko mały nóż myśliwski. Na nic się nie przyda przeciwko komuś uzbrojonemu w kuszę i cały komplet sztyletów.

– Ktoś cię zdradził, Wasza Wysokość – dodał genoweński zabójca z pogardliwym uśmieszkiem. Brzdęknęła zwolniona cięciwa kuszy, bełt pomknął do celu.

*****

Gilan właśnie pił popołudniową kawę. Jego uczeń wyjechał półtorej dnia temu. Zwiadowca miał spokój i ciszę. Nie musiał nikogo szukać, nikogo ratować z jakiś bójek. Było cudownie. Upił jeszcze jeden łyk gorącego napoju. Wieczorem czekało go jeszcze jedno spotkanie na zamku. Jako jedyny przedstawiciel korpusu zwiadowców miał dużo do zrobienia. Musiał brać udział we wszystkich zebraniach i obradach. To było nudne. Trochę nudny był także ten, z pozoru przyjemny, spokój. Przypomniała mu się myśl rzucona kiedyś przez Halta: jeśli szczęście trwa za długo, zazwyczaj zwiastuje jakieś kłopoty.

– Możliwe – mruknął pod nosem. Nagle usłyszał stukot końskich kopyt. Przez obozowisko pędził jakiś człowiek na koniu. Po chwili Gilan zorientował się, że jest to goniec królestwa Araluenu.

– Nawet coraz bardziej możliwe – powiedział i poderwał się z ziemi. Posłaniec króla Duncana zauważył go i skierował konia w stronę jego namiotu.

– Zwiadowco Gilanie! Zwiadowco Gilanie! Mam złe wieści!

Kiedy podjechał bliżej dodał:

– Ktoś zdradził króla, chciał go zabić. Wysłał genoweńskiego zabójcę. Zwiadowca Crowley polecił poinformować cię, że znaleziono jeszcze pięciu najemników. Kazał też powiedzieć, że masz natychmiast wracać do stolicy, on przekaże dalsze rozkazy – wyciągnął z sakwy list. Gilan natychmiast go rozwinął i przeleciał wzrokiem po tekście. Informacja nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Dowódca korpusu jednoznacznie przekazał, że Gilan ma rzucić wszystko i przyjechać do kraju razem z ważniejszymi osobami przebywającymi na terenie Alpinii.

– Muszę porozmawiać z królem Rubby, a ty powiedz innym dowódcom, że mają się zbierać! – krzyknął tylko do zaskoczonego gońca i już go nie było.

*****

Po naradzie z królem Gilan był przygnębiony. Pakował swoje rzeczy jednocześnie przypominając sobie rozmowę. Władca Alpinii w zupełności zgadzał się z Crowleyem. Mało tego, postanowił przerwać festyn. Goście z Araluenu musieli czym prędzej udać się do swojej stolicy, więc uroczystości przeznaczone dla nich musiały się zakończyć. Kiedy Gilan zadał pytanie o uczestników konkursu, Rubby obiecał, że wyśle gońców, by zebrali wszystkich poszukiwaczy bursztynowego serca. Zwiadowca wiedział, że to dobra decyzja. On i reszta dorosłych musieli czym prędzej wyjeżdżać, a król Rubby zorganizuje powrót dla młodzieży. Wszystko będzie dobrze. Ale cichutki głos w jego głowie zaprzeczał temu zdaniu. Miał uczucie, że coś potoczy się nie tak, że nie powinien wyruszać bez Akceina. Ale musiał to zignorować. Teraz jego obowiązkiem było dostanie się do stolicy i pomoc królowi. Zamyślony zaciągnął popręg.

Martwisz się. Oczy jego konika Blaze'a wyrażały zrozumienie. Dziwne, zazwyczaj w takich sytuacjach wierzchowiec sobie z niego żartował. Albo tak reaguje na zdradę korony, albo też czuje coś złego, tak jak ja – pomyślał Gilan. Jeszcze raz rozejrzał się po obozowisku, po czym wsiadł na konia, gwizdnął na drugiego dźwigającego bagaże i ruszył w kierunku głównego placu, gdzie czekała reszta Aralueńczyków.

***********

Mało dialogów (zazwyczaj jest ich mnóstwo, więc to odmiana;) ) ale myślę, że to dobrze. Dopiero uczę się pisać o czyichś myślach, więc wyszło pewnie nijako... Mimo wszystko, liczę, że się Wam podobało:) Im więcej gwiazdek i komentarzy, tym więcej weny, a im więcej weny, tym ciekawsze rozdziały.

WildAntka

Zwiadowcy: Zaginiony mieczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz