Rozdział 25

150 24 24
                                    

O świcie w karczmach nie ma za wielkiego ruchu. Wiedzą o tym wszyscy karczmarze, wiedział o tym także Jackes Fallow – właściciel małej gospody. Dlatego właśnie zdziwił się kiedy drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Gwałtowny wiatr zgasił niektóre świece, które poustawiała na stołach jego żona.

– Zamknij te drzwi! – krzyknął nawet nie obracając się w stronę przybysza. Zakładał, że to jakaś młoda kobieta. Pewnie pokłóciła się z mężem i teraz musi odreagować – pomyślał. Zaskoczyło go więc gdy usłyszał chłopięcy jeszcze głos odpowiadający na jego słowa.

– Już, już, przepraszam.

Podniósł wzrok. Nowo przybyłym był młodzieniec odziany w obszerną zieloną pelerynę. Posiadał łuk, a zza jego ramienia groźnie wystawały pióra strzał. Mimo, że na pewno nie miał więcej niż osiemnaście lat, wyglądał na takiego co umie się posługiwać bronią. Chłopak podszedł do baru i oparł się o niego łokciami.

– Można poprosić o kawę? Najlepiej z miodem, jeśli nie ma to może być cukier.

– Oczywiście – Jackes wziął się za zaparzenie kawy. Sięgnął po czajnik i nalał do niego wody. Potem położył go nad ogniem. Chłopak tymczasem przyglądał mu się znad lady.

– Może usiądziesz? – zapytał Fallow ruchem głowy wskazując stoły.

Chłopak trochę się zmieszał.

– Jasne, już idę. A właśnie, pozwoliłem sobie wprowadzić konia do stajni.

Jackes wzruszył ramionami. Nic nowego.

– Od tego jest. A ty, to pewnie podróżny jakiś?

Chłopak kiwnął głową.

– Skąd przybywasz i gdzie zmierzasz, jeśli wolno spytać? – ciągnął właściciel gospody.

– Eee... Ja z stolicy Alpinii do Hallasholmu wędruję.

– Z Gerty do Hallasholmu? – zapytał Jackes. – To chyba się trochę pogubiłeś. Ten trakt wiedzie w kierunku stepów. Po drodze leży jeszcze taka miejscowość Montogray. Dość duża.

Akcein – bo to on był owym przybyszem – zmieszał się jeszcze bardziej.

– Aaa... A ja powiedziałem, że z Gerty do Hallasholmu? Źle powiedziałem! Chodziło mi o Montogray, oczywiście! Ja... Ja się tu gubię. Bo przypłynąłem tu pooglądać te piękne krajobrazy... I się trochę gubię, bardzo się gubię. Wie pan jak to jest. W obcym kraju, yyy... No, w obcym kraju się zgubić. Bo ja naprawdę trochę się gubię! – dokończył swoją chaotyczną wypowiedź.

Jackes patrzył na niego jak na wariata.

– Czyli... jedziesz do Montogray i podziwiasz krajobrazy, tak? – upewnił się.

– Tak! – gorliwie zapewnił Akcein. Odebrał kawę, którą mężczyzna zdążył już zrobić i siadł do stolika. Stwierdził, że musi popracować nad wymyślaniem wiarygodnych historyjek na poczekaniu. Posłodził sobie napój dwoma dużymi porcjami miodu i upił łyk. Jackes przyglądał się mu przez cały czas. Może warto zaciągnąć języka – pomyślał Akcein.

– Panie gospodarzu? – zapytał.

– Nazywam się Jackes – odparł Jackes.

Akcein pokiwał głową.

– A więc Jackes, widziałeś w okolicy coś niepokojącego? – widząc zaskoczony wyraz twarzy zapytanego Akcein dodał – no wiesz, dziwnych ludzi, wojowników budzących grozę, coś takiego.

Zwiadowcy: Zaginiony mieczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz