Rozdział 45

149 17 47
                                    

Płatki śniegu wirowały w dzikim tańcu. Powietrze robiło się coraz mroźniejsze. Pojedyncze sosny rosnące po obu bokach drogi, stanowiły jedyny akcent kolorystyczny w białym krajobrazie. W dolinie rozciągał się widok na szare, pozornie uśpione miasto – Hallasholm. Zazwyczaj trudno było nazwać je spokojnym – jego mieszkańcy należeli do raczej hałaśliwych ludzi – ale ponad metrowa warstwa śniegu tłumiła prawie każdą oznakę życia. Gdyby się przyjrzeć, można by dojrzeć skuloną postać opatuloną w futra, przemykającą od jednej uliczki do drugiej, jednak większość Skandian siedziała w tawernach i przepijała ze znajomymi większość swojego dobytku.

Akcein przyglądał się temu w ciszy. Wreszcie dotarli do celu. Powiadomienie Eraka o niebezpieczeństwie było kwestią najbliższych godzin. Zsunął się z siodła. Kiedy wylądował na ziemi, kolana same się pod nim ugięły. Wraz z Aimrą jechali przez długi czas. Ostatni etap wędrówki mogli pokonać na pieszo.

– Powinniśmy jak najszybciej spotkać się z oberjarlem – powiedział, rozcierając skostniałe dłonie. Przy okazji zauważył, że za każdym jego słowem z ust wydobywa się obłoczek białej pary. – Ale chyba wpierw powinniśmy się rozgrzać – dodał.

Aimra także zsunęła się z grzbietu konia. W przeciwieństwie do Akceina, podróżowała bez siodła, więc jazda musiała być dla niej bardziej uciążliwa. Nie skarżyła się jednak. Tupnęła kilka razy każdą nogą, by pobudzić krążenie i podniosła wzrok na przyjaciela.

– Znajdźmy gospodę. Potem pomyślimy – jeszcze nie skończyła mówić, gdy zaczęła prowadzić konia drogą ku dolinie. Nie zawracała sobie głowy czekaniem na towarzysza.

Uczeń zwiadowcy dyplomatycznie wzruszył ramionami i ruszył za nią. Wodze w ręce trzymał właściwie dla zasady – doskonale wiedział, że Arcos nigdzie nie ucieknie.

*****

Po kilkunastu minutach stanęli przed schludną karczmą. Aż się prosiła, by wejść do środka. Aralueńczycy jednogłośnie ustalili, że to tutaj zostaną na krótki odpoczynek.

Aimra uwiązała Rangera z tyłu budynku, a Akcein po prostu dopilnował, by wodze nie plątały się Arcosowi pod kopytami. Strzepnęli z siebie większość śniegu i otworzyli drzwi.

Od progu uderzyły w nich smakowite zapachy i ciepło. Słychać było radosny gwar rozmów, wybuchy śmiechu. Skandianie wypełniali praktycznie każdy metr sześcienny pomieszczenia.

Akcein rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego stołu, ale oczywiście takiego nie znalazł. Spojrzał na Aimrę.

– Szukamy innej karczmy? – zapytał, starając się ukryć zawód w głosie. Tak bardzo chciał tu zostać! Na palenisku w środku sali, płonął ogień. Jakaś kobieta – możliwe, że właścicielka gospody – cicho kłóciła się z młodym Skandianinem. Goście śmiali się, zajadając zamówione dania. Panowała tu miła atmosfera.

Dziewczyna jeszcze raz obrzuciła wzrokiem salę.

– Skądże. Przyszliśmy tutaj, więc jemy tutaj – niedyskretnym gestem wskazała jeden z podłużnych stołów. Siedziała przy nim tylko jedna osoba. – Zmieścimy się – stwierdziła i zanim Akcein zdążył zaprotestować, pociągnęła go w stronę upatrzonej ławy.

Chłopak po raz któryś stwierdził, że powinien przestać dawać sobą tak rządzić. Dobrze by było, gdyby zaczął stawiać na swoim. Ale z drugiej strony, gdyby to on podejmował decyzję, tkwiliby teraz na mrozie, dygocząc i marząc o czymś ciepłym do jedzenia.

Kiedy doszli do stołu, Aimra nie zadała sobie nawet trudu, by się przywitać. Bez skrępowania klapnęła na ławę i zajęła się rozpinaniem haftowanego kaftana. Akcein postanowił jednak zachować choć odrobinę kultury i skinął głową młodzieńcowi siedzącemu obok.

Zwiadowcy: Zaginiony mieczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz