12. Żeby nie pożarły cię kojoty

2.6K 395 282
                                    

Drugi rozdział na dziś!

><><Harry><><


Stanąłem jak wryty. Co było z nim nie tak? Złapałem się za nos, który mnie bolał. Miałem nadzieję, że mi go nie złamał. Spojrzałem za oddalającym się chłopakiem. Nie daruję mu. - pomyślałem.

Rozejrzałem się dookoła i ujrzałem zaciekawione spojrzenia ludzi. Musieli widzieć zaistniałą akcję. Poprawiłem kapelusz i uniosłem dumnie głowę. Nie będzie jakaś przybłęda mnie ośmieszać przed innymi. Przyłożyłem chusteczkę do twarzy. Na szczęście nie leciała krew, nie uderzył mnie mocno. Podwinąłem rękawy koszuli i ruszyłem w stronę, w którą poszedł chłopak. Na pewno gdzieś tutaj był.

Szukałem go może z dziesięć minut. Znalazłem dopiero za ścianą sklepu, gdzie często robiliśmy zakupy. Stał oparty o mur, ale nie był sam. Przy nim stało dwóch facetów. Mieli butelki piwa w ręku, a jeden poważnie się już zataczał.

- Przeproś, gówniarzu! - usłyszałem głośny głos jednego mężczyzny.

- Puszczajcie mnie! - warknął Tomlinson. - Nie mam żadnych pieniędzy!

- Obraziłeś mojego kolegę, zapłacisz za to.

Zamachnął się i uderzył Louisa w brzuch. Drobny chłopak skulił się i złapał za niego rękami. Zanim mężczyzna ponowił cios, wyszedłem z cienia.

- Zostaw go! - zawołałem.

- Kolejny prosi się o guza. - zaśmiał się.

Podszedłem bliżej nich. Stanąłem przy  szatynie. Wciąż zginał się w pół i głośno  oddychał. Dostał tylko raz a dyszy jakby miał zaraz paść. Spojrzałem teraz wyzywająco na mężczyznę.

- Czego od niego chcecie?  - zapytałem.

- Pieniędzy, na pewno je macie, dzieciaki. - zaśmiał się. - Trzeba się dzielić z bliźnimi.

- Zaraz podzielę się swoją pięścią. - mruknąłem. - Przecież powiedział wam, że nic nie ma.

Złapałem Louisa za ramię i zmusiłem, aby stanął prosto. Spojrzał na mnie zdziwiony, jednak nie to przykuło moją uwagę. Chłopak miał rozciętą wargę i wyglądał, jakby z kimś się bił. Chyba jednak trochę oberwał.

- Idziemy. - zarządziłem  i oplotłem dłoń wokół jego nadgarstka.

- Najpierw pieniądze. - mruknął mężczyzna.

Popchałem go do tyłu tak, że wpadł na swojego kolegę. Obaj wylądowali na ziemi, lecz mieli problem z podniesieniem się. Byli tak pijani, że nie  orientowali się co dzieje się wokół nich. Pociągnąłem szatyna do wyjścia z alejki. Skierowaliśmy się bliżej baru, z którego dochodziła głośna muzyka. Chłopak próbował się wyrwać, lecz popchnąłem go na ścianę, uniemożliwiając mu ucieczkę.

- Zawsze musisz pakować się w kłopoty? - zapytałem.

- Nie prosiłem cię o pomoc, sam dałbym radę. - odparł.

- Wątpię. - zaśmiałem się. - Co tam robiłeś?

- Nie twoja sprawa.

- Moja. - kontynuowałem. - Po co tam poszedłeś?

- Chciałem wrócić na ranczo. - odparł. - Zayn świetnie się bawi i nie chcę psuć mu zabawy. Jestem zmęczony.

- Dałbyś radę sam przejść kilkanaście kilometrów w zupełnej ciemności?

- Pokonywałem większe dystanse, włócząc się od miasta do miasta. Taka rola przybłęd. - mruknął. - Ale ty nie zrozumiesz...

- Mike ma pokoje na górze. Myślę, że chętnie je użyczy. - powiedziałem, starając się zignorować jego gorzkie słowa.

Lonely Cowboy ~Larry ❌Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz