><><Louis><><
Dokończyłem naprawianie boksu. Na szczęście nie było Desa, ponieważ znów wysłałby mnie do domu, abym odpoczął. Przecież każdemu zdarza się chwila nieuwagi. Nie zauważyłem tego gwoździa i tylko narobiłem niepotrzebnego problemu. Odłożyłem teraz młotek i sprawdziłem, czy nigdzie nie wystaje nic ostrego. Nie chciałbym, aby któryś z koni się skaleczył.
Towarzyszył mi Clifford. Wesoło merdał ogonem i uważnie mnie obserwował. Był to mądry pies. Cieszyłem się, że Des mi go dał. Wyprostowałem się i przeciągnąłem. Byłem już trochę zmęczony. Chyba brało mnie przeziębienie, ponieważ ciągle kichałem i nie czułem się z dobrze. Poszedłem teraz odłożyć narzędzia. Gdy wyszedłem z pomieszczenia, spotkałem Stylesa.
- Przecież ci mówiłem, że masz odpocząć. - westchnął. - Jesteś uparty.
- Czasami to dobra cecha. - przyznałem. - Przybiłem już tę deskę i powinno być dobrze. - wskazałem na boks.
- W porządku. - skinął głową. - To na dziś już wszystko. Chodźmy na obiad.
Poszedłem razem z nim. Po chwili dotarliśmy do domu. Clifford musiał zostać, ponieważ miał brudne łapy i nie chciałem, aby narobił bałaganu. Później wyniosę mu resztki, które zawsze zostawia dla niego Anne. Harry wciąż siedział na werandzie. Wiedziałem, że się na mnie patrzył. Był w samej koszuli. Nawet nie wziął kurtki, co było głupim pomysłem. W taką pogodę łatwo było zachorować.
Weszliśmy teraz do jadalni, wcześniej pozbywając się kurtek. Zajęliśmy miejsca przy stole.
- Odprowadzę cię dzisiaj. - zaproponował Zayn.
- Nie ma potrzeby, po co masz jechać taki kawał w jedną i w drugą stronę? Szybko przejadę i położę się spać. - powiedziałem.
- I tak pojadę. - uparł się.
Gdy kończyliśmy obiad, zjawił się Harry. Usiadł obok Nialla, który spędził chyba cały dzień na podjadaniu ciasta w towarzystwie Gemmy i Anne. Zielonooki wcale się nie odzywał, tylko zajął jedzeniem.
- Dziękuję za posiłek. Jak zwykle przepyszne. - podziękował Zayn.
Również to zrobiłem i wstaliśmy od stołu. Anne przerwała jedzenie, aby podać mi w reklamówce kanapki i kawałki mięsa dla Clifforda. Życzyłem im dobrego wieczoru. Opuściłem dom wraz z mulatem i skierowaliśmy się do stajni. Przyszykowałem swojego konia i chwilę czekałem na Zayna. W międzyczasie udałem się w stronę boksu Apacza. Sporo urósł i na wiosnę z całą pewnością mógłbym na niego spróbować wsiąść. Teraz na mój widok parsknął i wystawił łeb za drzwi, aby go głaskać.
- Śliczny jesteś. - uśmiechnąłem się, głaszcząc go po łbie.
- Mówiłeś do mnie czy do konia? - zapytał Zayn, wyprowadzając klacz z boksu obok.
- O tobie Zee. - zażartowałem. - Masz niezwykle piękną grzywę i lśniącą szyję.
- Bardzo dziękuję za komplement. - zaśmiał się , szczerząc jak głupek.
- Proszę bardzo. - odparłem.
Wróciłem do osiodłanego konia i wyprowadziłem go ze stajni. Za mną szedł Zayn. Dociągnęliśmy popręgi i wsiedliśmy. Ruszyliśmy powoli w stronę lasu. Nieraz naprawdę bałem się sam jechać. Dwa dni temu wracałem bardzo późno. W dodatku Clifford gdzieś uciekł, a parę metrów dalej słyszałem głośne warczenie. Prawdopodobnie pogonił za wiewiórką, ale nigdy nic nie wiadomo. Mógł to być nawet i wilk. Des wspominał, że widział ktoś strego basiora, który kręcił się przy ranczu. Musiał być naprawdę zdesperowany, skoro podchodził blisko skupiska ludzi.
- Jutro z rana jadę do miasta. - powiedział. - Jedziesz ze mną?
- Pewnie i tak nie będzie nic do roboty. Przed śniadaniem?
- Po. - odparł. - Muszę się najeść.
- Jak mogłem zapomnieć. - westchnąłem.
Clifford ciągle podążał za końmi. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy na miejsce. Pożegnałem się z Zaynem i wprowadziłem konia do jego boksu. Rozsiodłałem i dałem siana. Korzystając z tego, że było widno, wziąłem wiadro i udałem się nad rzekę. Musiałem nanieść trochę wody do mycia. Clifford jak zwykle szedł ze mną. Napił się wody i potem zaczął obwąchiwać krzaczki.
Wróciłem do domu i postawiłem wiadro przy kominku. Zauważyłem, że skończyło się też drewno. Zupełnie o tym zapomniałem. Ponownie wyszedłem na zewnątrz. Z przybudówki wyciągnąłem duże kawałki drewna. Przydałoby się je nieco porąbać, więc zabrałem też siekierę. Powoli się ściemniało. O tej porze wieczór szybko przychodził.
- Clifford! - zawołałem, gdy zaczął kopać w śniegu. - A potem znów wskoczysz mi na łóżko taki mokry...
Pies uniósł uszy do góry i spojrzał w moją stronę. Następnie powrócił do swojego zajęcia. Z całą pewnością kochał kopać dołki. Następnym ulubionym zajęciem było gryzienie moich butów, a potem ganianie ptaków czy wiewiórek, które tylko pojawią się w zasięgu jego wzroku.
><><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Dziś pewnie nie będę miała czasu na napisanie kolejnego rozdziału, więc trzymajcie przedostatni mój zapas.
W następnym pojawi się już moment Larry'ego, więc jeśli chcecie ten rozdział to... czekam na 1000 komentarzy :D (Zanim tyle się uzbiera to akurat będą święta i znajdę czas na napisanie dalszych rozdziałów ^^)
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><><
![](https://img.wattpad.com/cover/129186160-288-k702062.jpg)
CZYTASZ
Lonely Cowboy ~Larry ❌
Fanfiction#7|| Tego dnia padało. Krople spływały po kapeluszach, kiedy szliśmy go pożegnać. Był dobrym człowiekiem. Jego śmierć była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Gdy żegnaliśmy się z nim po raz ostatni, zobaczyłem go. Stał z dala od nas i wpatrywał się w t...