><><Harry><><
Zaczekałem aż Louis się nieco uspokoi. Nic nie powiedział. Siedział w ciszy i tylko mi się przyglądał. Nie potrzebowałem niczego więcej. To mi wystarczało. Delikatnie kciukiem starłem ostatnie łzy z jego policzków. Pocałowałem go w czoło i odłożyłem na łóżko.
Ubrałem się w ubrania Louisa i założyłem swoje buty. Zamieniłem się z chłopakiem kurtkami. Pomogłem mu założyć skarpety.
- Przygotuję konie, zaczekaj tutaj chwilkę. - zwróciłem się do niego.
Skinął tylko głową i odprowadził mnie wzrokiem do drzwi. Wyszedłem na zewnątrz. Przez noc nieźle napadało. Clifford wyleciał za mną i od razu pobiegł za potrzebą. Sam skierowałem się w stronę przybudówki. Zacząłem siodłać Blacka. Nałożyłem też siodło na klacz. Gdy konie były gotowe, wyprowadziłem je przed budynek, przywiązując wodze do słupka przy drzwiach. Teraz wróciłem do szatyna. Zabrałem koc, dodatkowo nakrywając jego ramiona. Wglądał jak mała kuleczka. Wziąłem go na ręce i wyszliśmy z budynku.
- Ja mam nogi i potrafię chodzić. - oburzył się. - Postaw mnie na ziemię.
- Jesteś chory, nie wiesz co mówisz. - mruknąłem.
Podszedłem do Blacka. Wsadziłem Louisa bokiem w siodle. Całe szczęście, że konie nie są za wysokie i łatwo można na nie wsiąść.
- A teraz przesuń się, księżniczko. Rycerz musi mieć miejsce. - wsadziłem stopę w strzemię i wsiadłem za chłopakiem.
Siedziałem za siodłem, ale nie narzekałem. Poprawiłem Louisa, aby się nie zsunął. Ścisnąłem boki konia łydkami i ruszyliśmy stępem. Drugi koń podążał za mną. Były to zwierzęta stadne, więc nie musiałem go przywiązywać, bo sam będzie za nami podążał. Clifford biegł przed końmi i wesoło merdał ogonem.
- Mogę sam pojechać. - mruknął niebieskooki.
Spojrzałem na niego i widziałem, jak z ledwością utrzymywał głowę w górze. Co chwila walczył ze znużeniem. Oczy miał zamknięte i bokiem opierał się o mnie. Jedną ręką trzymałem go w pasie.
- Oczywiście, kowboju. - powiedziałem. - Ale teraz pozwól sobie pomóc i niczego nie utrudniaj.
- To chyba wciąż sen. - wymamrotał i nic więcej nie powiedział.
Po kilku minutach znów zasnął. Twarzą opierał się o moją pierś. Jego policzki były czerwone od mrozu, a usta spierzchnięte. Zostało nam do przejechania jeszcze kilkadziesiąt metrów, gdy usłyszałem warczenie. Clifford uniósł pysk znad śniegu i zastygł w bezruchu. Uniósł uszy do góry i nasłuchiwał. Zatrzymałem wierzchowca, aby również się wsłuchać.
Odgłos przypominał warczenie psa. Szybko jednak przekonałem się, że nie tak bardzo się pomyliłem. Przed nami pojawił się wilk. Wyszedł z krzaków i zagrodził przejście. Z jego pyska ciekła ślina. Wyglądał okropnie. Miał zapadnięte boki i był zagłodzony. Pewnie od kilku dni nic nie jadł. Musiał być naprawdę zdesperowany, skoro pokazał się ludziom. Zwykle te zwierzęta uciekają.
- Cholera. - mruknąłem pod nosem.
Mogłem wziąć ze sobą strzelbę. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? Złapałem mocniej wodze, gdy Black niespokojnie zaczął się kręcić. Klacz z tyłu wpadła w panikę i nerwowo przebierała kopytami. To Clifford był tym odważnym. Gdy wilk podszedł o dwa kroki, pies ruszył na niego. Popędzili w zaspy. Słyszałem piski i głośne warczenie.
- Clifford! - zawołałem, lecz nie przybiegał.
Zacisnąłem mocno zęby i rozejrzałem się. Te odgłosy mogłyby zwabić więcej drapieżników. Popędziłem konia. Niewiele było trzeba, aby sam ruszył do galopu. Trzymałem mocno szatyna, który ledwo co wysiadywał w siodle. Byłoby naprawdę źle, gdybyśmy obaj spadli a konie popędziły dalej. Przed nami było jeszcze trochę drogi.
Zwolniłem, gdy zauważyłem ranczo. Konie głośno parskały, a kłębek pary unosił się w powietrzu. Klacz nas wyprzedziła i jako pierwsza wbiegła między budynki. Tam stał już Zayn wraz z moim ojcem. Kilku pracowników naprawiało dach, który prawdopodobnie zawalił się pod wpływem śniegu.
- Co z nim? - zapytał Des.
- Ma gorączkę. Przydałby się lekarz. - powiedziałem, puszczając chłopaka.
Zayn wziął go ode mnie. Szybko zeskoczyłem i ruszyłem przed nim, aby otwierać drzwi. Des zawołał dwóch pracowników, którzy mieli zająć się końmi.
Weszliśmy do domu, gdzie skierowaliśmy się na górę. Wskazałem swój pokój. To tam mulat odłożył szatyna. Zabrałem koc i rozebrałem szatyna z kurtki. Zayn zajął się jego butami. Przykryłem Louisa grubą i ciepłą kołdrą.
- Pojadę po lekarza. - powiadomił Malik.
- A ja pójdę do Anne, aby przygotowała ciepłą zupę. - dodał mój ojciec.
Skinąłem głową i znów zostałem z Louisem sam. Chłopak chyba po raz kolejny stracił przytomność. Jego organizm musiał być wyczerpany. Konicznie powinien obejrzeć go lekarz i przepisać lekarstwa.
- Śpij, Lou. - szepnąłem, całując go w rozgrzane czoło. - Znajdę Clifforda, obiecuję.
Gdy upewniłem się, że chłopak będzie miał dostatecznie ciepło, wyszedłem z pokoju. Zamknąłem drzwi i zszedłem po schodach na dół. Mój ojciec wraz z matką znajdowali się w kuchni. Najchętniej sam bym coś zjadł, ale musiałem odszukać psa. Nie mogłem go tam zostawić.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Teraz już będzie więcej Larry'ego ^^
Wasza reakcja: W końcu! Po trzydziestu rozdziałach XD
*******
Ma ktoś z was twittera?
Nazwa porucznika: DarkSiegrain
Można do mnie napisać, nie gryzę!
Miłego dnia!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

CZYTASZ
Lonely Cowboy ~Larry ❌
Fiksi Penggemar#7|| Tego dnia padało. Krople spływały po kapeluszach, kiedy szliśmy go pożegnać. Był dobrym człowiekiem. Jego śmierć była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Gdy żegnaliśmy się z nim po raz ostatni, zobaczyłem go. Stał z dala od nas i wpatrywał się w t...