#23

1.1K 75 2
                                    




Weszli do budynku i ruszyli schodami w górę. Leo szedł pierwszy, a Jules zaraz za nim. Wspinali się po schodach nowego budynku, wybudowanego na przedmieściach Waszyngtonu. Wieżowiec w niczym nie przypominał bloku, w którym znajdowało się mieszkanie Jules. Dziewczyna parsknęła, kiedy wchodzili na kolejne piętra.

- Niezła kryjówka, nie ma co.

Leo odwrócił się z szerokim uśmiechem na twarzy. Zerknął na nią spod uniesionych brwi i zaśmiał się.

- Czyli mówisz, że powinniśmy się ukrywać? Nie widzę powodów. Nikt nie ważyłby się nas zaatakować.

- Kiedy zrobiłeś się taki arogancki? - prychnęła dziewczyna.

Leo przystanął na półpiętrze z założonymi rękami. Jules stanęła obok niego. Nawet stojąc na palcach byłaby przynajmniej o jedną trzecią głowy niższa od chłopaka. Odgarnął czarne włosy z czoła i spojrzał na nią poważnie.

- Nie każdy jest tak wspaniały jak ty, Mooresen. - Jules popchnęła go lekko. - Dobra, a teraz na serio. Idziemy tam tylko dlatego, że mnie o to prosiłaś, a ja się zgodziłem. Jeśli powiem, że już dość uszanujesz to i wyjdziesz. I zapomnimy o wszystkim co się stało, jasne?

Jules popatrzyła na niego. W oczach chłopaka nie mogła się dopatrzeć poprzedniej radości. Był stanowczy, a jedyne co jej pozostało to zgodzić się. Właściwie nie miała nic do gadania w tej sprawie. To Leonard wydawał polecenia, bo Jules wpakowała się z butami do jego życia. Musiała się podporządkować jego woli. Ruszyli na ostatnie piętro, jakie im zostało do pokonania i w końcu stanęli przed drzwiami mieszkania.

- Gotowa? - zapytał Leo, kładąc rękę na klamce. Widać było po nim, że jest zdenerwowany.

- Ja tak, a ty?

Westchnął.

- Miejmy to już za sobą.

Weszli do mieszkania, a Jules praktycznie mogła usłyszeć serce walące w piersi Danvisa. Przeszli przez przedpokój i weszli do salonu. Leo rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Tato? - zawołał.

- W kuchni.

Leo kiwnął na Jules dając jej znak, żeby szła za nim. Przeszli przez całą długość salonu i weszli do schludnej, jasnej kuchni. Mark Danvis stał odwrócony do nich tyłem z chochelką w jednej dłoni i ręcznikiem papierowej w drugiej. Nie patrzył za siebie zbyt zajęty garnkiem z zupą, która bulgotała wesoło, sprawiając że w całym mieszkaniu przyjemnie pachniało.

- Siadaj, zaraz jemy. - rzucił przez ramię mężczyzna. Leo odchrząknął.

- Tato, mamy gościa.

Mark odwrócił się i spojrzał na nich. Z jego twarzy momentalnie zszedł uśmiech, kiedy jego wzrok padł na dziewczynę. Jules przełknęła ślinę, nie odwracając wzroku od mężczyzny. Wyglądał tak jak go zapamiętała. Był tylko nieco starszy. Miał te same czarne włosy, co jego syn, poprzetykane miejscami siwymi pasmami. Był postawny, ale nawet wiek nie odebrał mu dawnego uroku i urody, jaką teraz posiadał jego syn.

- Niebywałe. - szepnął odkładając na bok to, co wcześniej trzymał w dłoniach.

Podszedł do Jules, która stała niepewnie, nie wiedziała jak się zachować. Cofnęła się o krok, kiedy zbliżył się do niej. Nie była w końcu pewna, jak mężczyzna zareaguje na jej obecność. Ten jednak przyciągnął ją do siebie, zamykając w szczelnym uścisku. Jules wtuliła się w jego pierś i poczuła, jak schodzi z niej całe napięcie. Czuła się bezpieczna, a jednocześnie powróciły do niej wszystkie wspomnienia z dawnych lat. Mark bawiący się z nią i Leo w ogrodzie, Mark bandażujący jej kolano, kiedy wywróciła się na żwirku, Mark pomagający jej i Danielowi posklejać na nowo latawca, który wpadł w krzaki i podarł się. Nie była pewna, jaki czas tak stali, ale była pewna że długo.

New HeroesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz