Rozdział 10 Bo Pora Wyjaśnić Parę Spraw.

36 5 0
                                    

Wejście do sykstyny i spojrzenie na sufit uświadomiło mi o ilu rzeczach z lekcji historii zapomniałem. Przed Michałem Aniołem kaplica nie miała ściany ołtarzowej.  Miała jednak sufit. Pamiętałem z starych biografii Michała o tym jak wyglądało sklepienie, ale od kiedy pojawiłem się w Rzymie zupełnie o tym zapomniałem. Pewnie dlatego stałem zachwycony z głową ku górze. Patrząc na z wolna zasłaniając się sufit. Całe było ciemne, udające nocne niebo pokryte gwiazdami. Czułem się jak w Hogwarcie w sali głównej, robiło to magiczne wrażenie. Przez tył. Głowy przeleciało mi że nawet większe niż gotowe sklepienie Buonarottiego ale wygoniłem to z głowy.

Świadomość że będę uczestniczył przy niszczeniu tego rozdziera mi serce. Najgorsze jest to, że doskonale wiedziałem, że to nocne sklepienie nie było niczym oryginalnym, a przecież zaraz miało zostać przemienione w najbardziej rewolucyjne malowidło od czasów bizonów w Altamirze czy Lascaux. Stałem tak zapatrzony w sufit jak ostatni debil, aż widoku nie zasłoniły mi podciągane do góry rusztowania uwieszone pod sufitem. Wtedy dotarła do mnie kolejna rzecz.  Odwróciłem się szybko i zatrzymałem stojącego najbliżej Domenica. 

-Ej, ej, czekaj czekaj- złapałem mężczyznę za potężne ramię. Brew drgnęła mu do góry i wbił we mnie pytające spojrzenie.-Ja mam na to wejść?

Domenico spojrzał najpierw na mnie a potem na rusztowanie po sufitem. Potem znowu spojrzał w moją stronę z trochę bardziej uprzejmą wersją spojrzenia którym bez przerwy obdarzał mnie Jacopo. Jakby każde moje słowo zmieniało się w potok bezsensownego gówna. 

-A  o czego miałbyś być potrzebny tutaj? Mógłbyś tylko pył z podłogi zbierać.- Uśmiechnąłem się szeroko na tą myśl, zachwycony tym pomysłem. Nie musiałbym wchodzić tam na górę! Już miałem się podekscytować, ale Domenico mnie uciszył spojrzeniem zanim jeszcze sie odważyłem cokolwiek powiedzieć. 

-Nie będziesz zbierał kurzu, musisz wejść na górę, inaczej... - tutaj Domenico zamyślił się, próbując wymyślić jakąś groźbę która mnie wystraszy. Zwolnienie mnie by mnie nie wystraszyło, przecież tak naprawdę nie pracowałem oficjalnie u Michała, ba, sam próbowałem stamtąd zwiać, to mnie wielki artysta kazał ściągnąć z powrotem. A na groźby fizyczne Domenico uznawał mnie za zbyt głupiego.  - inaczej cie wyjebiemy spod schodów i będziesz musiał sobie miejsce do spania znaleźć gdzieś indziej. 

Aj. 

Ugodziło. 

Z całym moim "oficjalnie tu nie pracuje" był jeden problem. Nie zrabiałem dużo. Właściwie to wcale. Tak jak poprzednio jeszcze mogłem wynaleźć chwilę by dorobić jakieś drobniaki, to teraz, kiedy mieliśmy się zabrać za rusztowania jedno było pewne. Na to czasu nie znajdę. A wynajęcie pokoju bez pieniędzy możliwe nie było. 

Odwróciłem wzrok znowu w stronę rusztowania. Kiedy tylko były ostatecznie umocowane kolejni pomocnicy, nie tylko najbardziej kojarzona przeze mnie czwórka zaczęła sprawnie na nie wchodzić. Michał już był na górze przyglądając się stanowi tynku na sklepieniu.  A ja stałem nadal jak ten debil na podłodze aż nie usłyszałem głosu Massima pospieszającego mnie z góry. W sensie okej, sam jego głos nic by nie zmienił, ale byłem w stanie przysiąc że słyszę jak Jacopo mówi coś w stylu 'daj mu spokój bo sie popłacze'. Zrobiło mi sie na tyle głupio, że już kilka minut później byłem na górze z tłuczącym sercem i czerwoną z nerwów twarzą. Tylko że wbrew temu czego sie spodziewałem, na górze zobaczyłem ukrywającego triumfalny uśmiech Jacopo. O co chodzi???

__

Skończyliśmy pracę późno. Dochodziła 9 a ja nie czułem nóg w dupie, oczy bolały mnie od patrzenia w górę, a ręce od wydłubywania dziur w suficie.  Co sie dziwić, że jak wróciłem do pracowni, to niemal przeleciałem do schowka po schodami i wylądowałem twarzą w moim powiedzmy łóżku.  Zasnąłem niemal natychmiast. 

Tu powinny być trzy gwiazdki albo zakończenie rozdziału, ale tego nie będzie.

W momencie kiedy zasnąłem, obudziłem się zakopany w grubej chłodnej pościeli. Oh. Każdy poranek był takim niesamowitym zaskoczeniem od kiedy to się działo. Od kiedy znikałem. Potarłem sobie niedorzecznie miękką ręką twarz  zanim uderzyłem ręką z impetem w budzik. Byłem ledwo żywy, nawet jeśli przespałem więcej godzin niż jeszcze rok temu spałem przez tydzień.  To wszystko było strasznie strasznie dziwne. 

Od kilku miesięcy miałem problem ze snem. Codziennie jeździłem po lekarzach którzy robili mi jakieś eeg czy inne rezonanse po wypaczeniu snu i za każdym razem pokazywało mi że mój mózg praktycznie nie wypoczywa przez sen. Jakbym cały czas leżał i patrzył w sufit lub rozmawiał, a nie spał. Najgorsze jest to, że ja wiedziałem, że ja nie śpię. To co się działo w nocy to nie był sen. To było absolutnie prawdziwe, po prostu kładąc się spać budziłem się w świecie z XVI wieku, kompletnie nie świadomy, że co nocy idąc spać w tamtym czasie wracam do domu. Tylko będąc tutaj wiedziałem co się dzieje z obu stron. 

Byłem umówiony na 10 z Julią. Była jedyną osobą która wiedziała co się dzieje ze mną i co w moich snach przeżywam. pewnie nie traktowała tego nawet w połowie na poważnie, ale podobało się jej to co jej opowiadam więc siedziała i słuchała w ciszy. 

-Nie do końca wiem o co chodzi z Jacopo. Cały czas traktuje mnie jak gówno, a potem posyła jakieś uśmiechy w najmniej sensownych sytuacjach, jakby jeszcze zawracał sobie mną głowę kiedy nie musi.- Gadałem bez sensu, jak zawsze. Mieszając łyżką w wysokiej szklance już dawno zapomniałem ile czasu ona przede mną stoi i że pewnie już ostygła a mleko się zaczęło rozdzielać.  Julia patrzyła na mnie trochę rozbawiona, trochę zdezorientowana, ale nic poza tym. - Daje słowo, stał na tym rusztowaniu i ostentacyjnie sie ze mnie nabij...

-Jarek kurwa jego mać, od trzydziestu minut gadasz o tej samej rzeczy. O dokładnie tej samej rzeczy. O jednej kurwa sytuacji na kilka sposobów. - Julka chyba straciła kontrolę wyrzucając mi tą przerażającą prawdę śmiejąc mi się znad prawie opróżnionego kubka. 

-No bo... To takie dziwne trochę. Nie sądzisz?

-Dziwne jest twoje zachowanie, jeszcze kawę marnujesz. -rzuciła zanim zorganizowała przemyślany atak na moją szklankę. Prawie, już prawie mi ją zabrała sprzed nosa, ale ja byłem szybszy i otoczyłem je ramionami jak moje jedyne dziecko. 

-DZIIIE Z TYMI TYMI.- czy to już pora na gramatykę na poziomie dnia świra? Czemu nie. 

-Jaruś dziecko spójrz mi w oczy. - nawet sie posłuchałem i spojrzałem. Jak zwykle jej wielkie prawie czarne oczy błyskały kiedy właśnie nabijała się z mojej głupoty. -Czy ty na niego lecisz? 

Moja twarz w przeciągu 30 sekund przeszła płynnie we wszystkie kolory tęczy i dopiero to po tym zabiegu byłem w stanie odpowiedzieć bardzo przekonujące NIE NO, SKĄD. 

Ale ona już swoje wiedziała, a to oznaczało, że nie tylko w tamtym wymiarze będzie mi to wypominane na każdym kroku. 


/Nie lubie tego rozdziału, ale zakuwać lubię mniej więc macie kolejny rozdział

Coś się dziejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz