Po moim powrocie do pracowni wszystko wróciło do tego monotonnego rytmu. Tak jakbym cały czas tu siedział i nie próbował uciekać. Przynajmniej było tak do chwili kiedy Michał nie zdecydował że kartony są gotowe. W skrócie oznaczało to, że zaraz on i jego powiększona grupa uczniów przeniosą się z pracą do sykstyny. Co to dla mnie oznaczało?
Tak szczerze to nie miałem pojęcia.
Przez ostatnie dni sporo o tym myślałem. O tym i o tym jak szybko Buonarotti wygoni swoich pomocników z sykstyny, żeby spędzić tam 4 lata w samotności. Dopiero w takich chwilach to wszystko czego nauczyłem się w swoim poprzednim życiu zaczynało mi ciążyć. Robiło mi się szkoda przez samą myśl o tym ile zawodu to da pomocnikom którzy się ciągle u niego uczyli. Pewnie Giulio zostanie, bo jest najmłodszy i jeszcze nie skończył terminu, ale reszta tych modeli co podobno sztukę tworzą będą skazani na pracę nad własnymi dziełami, które nie miały prawa sie wybić. Nie kojarzyłem żadnego z imion pomocników Michała, chyba, że uczyli sie u innego malarza. Ogólnie, jak myślałem o uczniach Michała to przypominało mi się może trzech czy czterech. W tym wszyscy z raczej późniejszych lat jego życia. Próbowałem o tym nie myśleć, naprawdę. Wolałem siedzieć i narzekać na coraz dłuższy odrost na włosach i na to że biała część już nie była biała a raczej żółtawo zielona. Ogólnie zapuściłem się tutaj, nie mogę tego ukryć, ale średnio mam wybór.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Kaplica. Michał kazał nam zanieść świeżo ukończone zaprawy na miejsce, w towarzystwie kielni i pacek. Zamówił nawet dla nas wóz, dobra istota, serce nie człowiek. Obładowaliśmy go wszystkim co akurat będzie potrzebne na rusztowania.
-Ej siwy- głos Massimo wyrwał mnie z zamyślenia. Siedzieliśmy już na wozie, który powoli sie przesuwał przez niezbyt ruchome o tej porze ulice Rzymu.
-Mmm?- jak zwykle jestem mistrzem komunikowania się z ludźmi, doskonale sobie z tego zdaje sprawę. Na szczęście mężczyzna już przywykł do mojego ciągłego nieogarniania.
-Jakiś taki... cichy jesteś. Wszystko w porządku?
Oczywiście, że tak, po prostu zaczynam przeżywać wydarzenia o których pisałem pracę magisterską, wszystko jest absolutnie okej.
-Co, tak, jasne, czemu miałoby nie być?- wciągnąłem na twarz typową minę pokazującą że jestem idiotą, to fakt, ale nieszkodliwym.
-Nie wiem, może Jacopo cie znowu dręczył. - okej, wracamy o normalności. Blondyn mruknął coś pod nosem słysząc o sobie i odwrócił się w stronę woźnicy uznając go za lepszego towarzysza rozmowy nić te głąby artyści z tylu.
Z ręką na sercu muszę przyznać, że przebywanie z blondynem mnie dołowało. Nigdy nie uznawałem się za szczególnie heteroseksualnego, przez co życie ostatnie tygodnie w otoczeniu gromadki wyjątkowo przystojnych młodych mężczyzn był nieco wyczerpujące, ale najbardziej winny był temu Jacopo. Giulio był jeszcze dzieciakiem, Domenico był niższy ode mnie co od zawsze sprawiało że odechciewało mi się czegokolwiek, a Massimo... Okej, Massimo to szalenie piękny człowiek, może trochę dziewczęcy, ale wrażenie robił. Tyle że kiedy zaczynał opowiadać o wszystkich swoich szalonych przygodach z pannami to mógł nie kończyć. Zawsze przychodziła mu do głowy kolejna historia do opowiedzenia. Nie brzmiało to jak coś zgodnego z traktatem którego kazali mi czytać na studiach, ale niech będzie, jeszcze ręce mu nie latały. Wracając do tematu, Massimo był wyjątkowo interesującym człowiekiem, ale nawet w połowie nie skupiał tak mojej uwagi jak blondyn. Chyba tak już mam, im bardziej ktoś mnie odpycha tym bardziej mnie do niego ciągnie. A Jacopo nie wydawał się być za specjalnie mną zainteresowany. Często sie ze mnie nabijał, ale większość czasu był podirytowany tym jakie głupoty gadam z Massimem czy Giuliem kiedy mamy wolny czas. To tylko sprawiało że z dnia na dzień coraz mniej potrafiłem się do niego odzywać. Nie pomagało temu wszystkiemu to, że po moim powrocie do pracowni Jacopo zdecydował się ściąć włosy na krótko i zapuścić bródkę. Przy jego nie dorzecznie jasnym kolorze włosów i cery, dopiero wtedy stało się dla mnie absolutnie jasne, że nie może być włochem. Przynajmniej nie z pochodzenia. Sprawiało to że wyglądał nieludzko i wręcz nierzeczywiście a ja przy nim kompletnie traciłem głowę.
Dojechaliśmy do sykstyny w 20 minut Woźnica nie zamierzał specjalnie pospieszać swojej kobyły, więc całą drogę szliśmy strasznie powolnym stępem a ja przytłoczony myślami i onieśmielająco nadętym Jacopo nie mogłem sie doczekać aż z tego wozu wyję i rozprostuje nogi. Dlatego jak tylko nadeszła okazja to wyskoczyłem pierwszy, chwyciłem dwa wiadra z zaprawą ( a to osiągnięcie bo łącznie ważyły tyle co ja. Dopiero wtedy poczułem tą rosnącą ekscytację że zobaczę kaplice z świeżymi malowidłami, jeszcze nie ukończoną, jeszcze zanim zmieniła całą sztukę która nastąpiła później. Tylko przez to czułem się trochę silniejszy niż jestem w rzeczywistości i wiadra nie ciążyły mi aż tak.
Dotarliśmy pod drzwi. Otworzyły się. Postawiłem pierwszy krok w środku a po uniesieniu głowy odebrało mi mowę.
/czemu ja tu pisze, ja jebe, mam sesje, powinienem się uczyć a nie przepierdalać czas na takie idiotyzmy.
CZYTASZ
Coś się dzieje
Fiksi UmumZ XXI wieku nagle do renesansu? Przejebane. Jarek to student historii sztuki na UW. Jego życie było takie jak wielu innych ludzi (pomijając jego ogólne upośledzenie umysłowe), do momentu kiedy pewnego dnia wychodząc z domu nie okazało się, że wszys...