Człap. Człap. Człap.
Chryste czy ja kiedykolwiek siedziałem tyle godzin na koniu i to tak w monotonny sposób? Na początku było okej, trochę stępowaliśmy, trochę lekkim kłusem żeby nie zmęczyć za bardzo naszych dzikich rumaków, ale już po 10 minutach odkryłem jakie to jest monotonne. Początkowo patrzenie na jadącego przede mną Jacopo było wystarczająco absorbującym zajęciem, ale kiedy tak wlekliśmy się już 5 godzin nie miałem już do tego aż tak głowy. Wszystko mnie bolało, zwłaszcza nogi od kompletnie inaczej ukształtowanego siodła i plecy. Miałem ochotę powiesić się zwierzakowi na szyje i liczyć na to że sam będzie człapać za drugim koniem, a ja w tym czasie będę w stanie się zdrzemnąć. Niestety, jak tylko za długo łapałem się na tym że zaczynam trochę się odcinać od świata, mój dziki rumak na początku zwalniał, żeby zaraz dobrać się do rosnącej trawy. A to oznaczało że szarpał głową w dół co mnie dość brutalnie wybudzało ze zmęczenia. Do tego nagle poczułem się głodny, chciało mi się pić i sikać jednocześnie. Zamiast człowieka byłem kupką nieszczęścia na koniu, a to było dopiero wczesne popołudnie.
Po 20 minutach, które wydawały mi sie trwać godzinami uznałem, że jeśli przez choć moment dłużej sie będę powstrzymywać mój pęcherz odmówi posłuszeństwa. Już miałem krzyknąć do mojego powalającego towarzysza podróży, żeby się na chwile zatrzymał... ale właściwie po co? Nie jestem przecież dzieckiem które musi podnieść rękę i spytać osoby która się nim zajmuje czy może iść do toalety. Albo przynajmniej do lasu z braku czego innego. Zatrzymałem konia i zsunąłem się z siodła, momentalnie czując jak mnie cholernie bolą nogi. Już czułem jak po tej wycieczce życia będę chodził w rozkroku przez najbliższy miesiąc. Wlazłem trochę głębiej w drzewa żeby sie tu nie ekshibicjonować jakby ktoś przejeżdżał, bo takie ze mnie dobrze wychowane dziecko.
Już wracałem do swojej kobyły, kiedy zobaczyłem jadącego w moją stronę Jacopo. Stałem tak przez chwilę przy koniu, zastanawiając się co było powodem jego nagłego przypomnienia sobie o tym że istnieje... nie, dobra, wkurwiam samego siebie takim myśleniem, jestem nieznośny.
-Jak bardzo zamierzasz jeszcze odwlec drogę?- spytał mnie jak tylko zatrzymał konia obok.
-Czyli nawet odlać się nie mogę?- spytałem sie nieco zdezorientowany a zarazem zawstydzony. Zwłaszcza że miałem wrażenie że nie ważne co powiem do tego człowieka to i tak wyjdę na idiotę. A na pewno nie poprawi tego to, że ciągle myślę o tym jak bardzo sie kompromituje przy nim każdym słowem.
-Oczywiście że możesz. Wszystko możesz. Ja ci niczego nie zabraniam.- Był wkurwiony, a ja zasadniczo nie miałem pojęcia co może być powodem jego wkurwienia. Fakt Jacopo większość czasu był jakoś niedorzecznie nabuzowany, nie przypominam sobie czasu kiedy byłby po prostu neutralny. Albo łaził jakby ktoś mu granat w dupę wsadził, albo podśmiechiwał się ze wszystkiego i ciągle okazywał jak gardzi wszystkim dookoła. Jakaś wrodzona dwubiegunowość i to wyjątkowo wkurwiająca. Czy to sprawiało że byłem nim choć trochę mniej zainteresowany? Nope. To tylko pogarszało sprawę. -Możesz całą drogę sobie robić postój co pięć minut. Możesz sobie jechać jakbyś chciał a nie mógł, zasypiać na tym koniu i tylko coraz bardziej spowalniać naszą podróż. Możesz też zawrócić do miasta, byłym wdzięczny.
Miałem wrażenie że w tym jednym monologu powiedział do mnie więcej niż od kiedy go poznałem. Nic nie powiedziałem. Zrobiło mi się jednak trochę głupio. Jacopo mógł mieć trochę racji, może jechaliśmy tak wolno bo on ciągle na mnie czekał? Sam nie wiedziałem! Wsiadłem znowu na konia i odwróciłem go w stronę w którą jechaliśmy. Chyba wystarczyło to Jacopo za odpowiedź, bo zaraz ruszył kłusem w tą samą stronę. I znowu nikt sie do nikogo nie odzywał.
gwiazdka * gwiazdka
Pozostałe kilka godzin jechaliśmy na tyle szybko że udało nam się nadrobić sporo kilometrów. Nie było to jakoś bardzo rozsądne, bo zaraz sie okazało że nie mamy miejsca na noc w okolicy i zostaje nam sen pod gołym niebem. Nie było to coś bardzo złego, zapasy jedzenia mieliśmy a o tej porze roku nawet nocą nie można było narzekać na zimno. Nie w Rzymie.
Ściemniało się już na poważnie kiedy trafiliśmy na jakąś polanę przy lesie. Dało się pozbierać patyki i rozpalić małe ognisko, a konie przywiązać na noc do drzew. Całym fenomenem tego było to że nawet w trakcie rozkładania obozu, czy szukania miejsca nawet się nie odzywaliśmy do siebie. Kompletnie. Ciągle mnie zastanawiało czemu Jacopo aż tak nie chce ze mną rozmawiać, ale jednocześnie sam nie próbowałem zagadywać. Nie chciałem się wygłupić jeszcze bardziej i nawet jeśli ta ciągła cisza cały dzień wydawała się być strasznie nie naturalna, to miałem przeczucie że cokolwiek bym chciał powiedzieć żeby ją przerwać, tylko bardziej zniszczy jego opinie na mój temat.
Ognisko paliło się spokojnie, konie stały uwiązane a ich siodła już leżały żeby posłużyć jako poduszki do spania, a cisza ciągle mnie mordowała. Od kiedy się na mnie wściekł powiedział do mnie tylko "prześpimy sie na dworze" i po znalezieniu łąki "tutaj może być". I tyle. I nawet jeśli przed wyjazdem nie rozmawialiśmy ze sobą prawie w ogóle, to miałem wrażenie że unika mnie bardziej niż wcześniej. A to sprawiało że czułem się jakoś... zawiedziony? Nie żebym oczekiwał czegokolwiek do tego człowieka! No może trochę, albo przynajmniej miałem nadzieje że jak nie będzie nikogo innego to okaże sie że jest znacznie przyjemniejszy w obejściu niż sie wydaje, ale nie. Bez towarzystwa wydawał się tylko mniej mną zainteresowany a to jakoś niedorzecznie mnie drażniło.
Zjedliśmy. Bez słowa. Zgasiliśmy ognisko. Bez słowa. Poszliśmy spać. I nikt sie nie odezwał.
*gwiazdka* egen
Budzik. Siódma. Kurwa mać
Obudziłem się z łzami w oczach. Nie mam pojęcia czy ten płacz to z zachwytu że wreszcie któraś część mojej świadomości przeniosła się z twardej ziemi do miękkiego łóżka, czy po prostu cały ten dzień który przeżyłem przed chwilą mnie tak wykończył. Byłem padnięty. Nogi mnie bolały, plecy też, a zresztą cały ten dzień byłem porażką. O co chodziło temu jebanemu, nadętemu blondynowi i czemu mi tak piekielnie zależało na tym żeby traktował mnie trochę jednak inaczej?
Poleżałem w łóżku myśląc jeszcze godzinę. Potem kolejną. Potem następną. Dopiero kolo 10 udało mi się zwlec do łazienki. Dopiero myjąc zęby zauważyłem popisane markerem ręce. No tak. Ostatni dzień się dłużył, przez co całkiem zapomniałem o tej próbie skontaktowania się z tą głupszą mniej rozumiejącą wersją siebie. Najwyraźniej nie za skutkowało. Spojrzałem na własną twarz w lustrze. Ciągle nie mogłem się przyzwyczaić do tej lekkiej opalenizny i mocniej rysujących się mięśni pod skórą. Skoro to się jakoś przenosi do tego świata, to czemu marker na skórze nie? Może muszę głębiej? Może jakbym sobie wyciął jakiś wzór na ciele to by został i tam? Z drugiej strony co jeśli nie i będę chodził z nacięciami na rękach? Jak miałbym to sprawdzić? Przyglądałem się tak i przyglądałem aż do mnie dotarło.
Odrosty.
________
Krócej a i tak sporo tych przeskoków jest, więc może wystarczy na dzisiaj.
CZYTASZ
Coś się dzieje
Fiction généraleZ XXI wieku nagle do renesansu? Przejebane. Jarek to student historii sztuki na UW. Jego życie było takie jak wielu innych ludzi (pomijając jego ogólne upośledzenie umysłowe), do momentu kiedy pewnego dnia wychodząc z domu nie okazało się, że wszys...