*VIII*

36.1K 1.9K 89
                                    






***




Brain

Dziewczyny robiły wszystko, żeby się mnie pozbyć.

Miałem doprawdy niezły ubaw, kiedy Rosie próbowała na wszelkie sposoby wyprosić mnie z salonu, choć wiedziała, że nie odpuszczę.

Luna była tak niepozorna i drobna, że przy wysokiej i dobrze zbudowanej rudowłosej, ginęła gdzieś między poduszkami leżącymi na kanapie. Nie wyobrażałem sobie nawet, jak wyglądałaby przy mnie lub Bashu.

Od dłuższego czasu siostra Alfy łypała na mnie groźnie, ale większość swojej uwagi poświęcała Lunie, która uważnie oglądała film.

— Ros, pokażesz mi, gdzie jest łazienka? — zwróciła się w pewnym momencie do przyjaciółki.

— Jasne, nie ma problemu — podchwyciła szybko wilczyca, bo znając ją, nie mogła już usiedzieć na miejscu. — Zaraz wracamy — poinformowała mnie łaskawie, na co teatralnie wywróciłem oczami, chcąc dać jej do zrozumienia, że mam to gdzieś.

Poszły na górę i z tego, co wywnioskowałem po dochodzących stamtąd dźwiękach, jedna weszła do łazienki, a druga czekała na nią pod drzwiami.

Cierpliwie czekałem, aż skończą, bo z doświadczenia wiedziałem, że kobiet lepiej nie drażnić, a już na pewno nie pośpieszać.

Dopiero po kilkunastu minutach zorientowałem się, że na piętrze zrobiło się stanowczo za cicho.

— Rosie?! — krzyknąłem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. — Niech to szlag!

Wbiegłem po schodach, będąc już pewnym, że obie nawiały sprzed mojego nosa. Alfa będzie wściekły, ale przede wszystkim wyładuje to na siostrze, kiedy już ją dopadnie.

Na korytarzu nie zastałem rudowłosej zołzy, więc zdecydowanym ruchem nacisnąłem klamkę drzwi od łazienki. Nie drgnęły nawet o milimetr — musiały być zamknięte od środka.

Kiedy w końcu udało mi się wywarzyć liche zabezpieczenie, wewnątrz nie znalazłem żywego ducha, za to okno było otwarte na oścież.

Z kieszeni jeansów wyciągnąłem telefon i szybko wybrałem numer do Basha.

— Co jest? — odezwał się już po pierwszym sygnale.

— Uciekły — poinformowałem Alfę, którego ryk zagłuszył wszystko inne.

— JAKIM CUDEM?! — musiałem oddalić słuchawkę od ucha, bo chociaż miałem szybką zdolność regeneracji jak wszystkie wilkołaki, nie chciałem, żeby popękały mi bębenki.

— Przez okno w łazience — wyjaśniłem zażenowany, bo w końcu to ja dopuściłem do tego incydentu.

— Natychmiast ruszajcie ich tropem. Znajdę was — rozkazał i zakończył połączenie.

Odłożyłem komórkę na komodę.

— Tak jest, Alfo — szepnąłem, bo tym razem nie zamierzałem zawieść.

Czym prędzej pozbyłem się niewygodnych ubrań i wydostałem na zewnątrz, głośnym wyciem nawołując łowców i strażników, którzy nie pilnowali granicy.

Zjawili się w kilka sekund, odpowiadając na moje wezwanie. Tropiciele szybko wyłapali zapach uciekinierek, ale był on bardzo słaby. Cwane musiały pozostać w ludzkiej postaci, wierząc, że uda im się wymknąć z terenu watahy. Taki fortel był dobry do czasu — poruszając się w człowieczym tempie, nie mają szans uciec przed zgrają nadnaturalnie szybkich wilkołaków.

Wysunąłem się na prowadzenie, dzieląc grupę na pół i jednej części każąc rozbiec się po lesie. Wśród drzew zapach było jeszcze trudniej wyłapać, ale wilczyce podążały w jednym, obranym przez siebie kierunku i szybko domyśliłem się, że Rosie próbuje doprowadzić Lunę do strumienia. Rozumując w tę stronę było już jasne, że chcą się dostać na tzw. ziemię niczyją.

Igorze, prowadź swoją część na lotnisko — nakazałem łowcy.

Już się robi — oddalające się szczekanie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że jeszcze dzisiaj obie znajdą się z powrotem w domu.

Nawet nie chciałem myśleć o tym, jaką karę zgotuje im Bash za ten absurdalny wybryk.

Dobiegliśmy do potoku, ale Rosie i Luna musiały przejść już jakiś czas temu na drugą stronę. Podążyliśmy ich śladem i było warto, bo okazało się, że zaraz za wzgórzem postanowiły się przemienić. Woń obu unosiła się jeszcze w powietrzu, a na dodatek w podmokłej ziemi zostawiły odciski łap.

Maleńkie musiały należeć do zabawnie milusiej Luny, a dużo większe do Rosie. Gdybym nie wiedział, że obie są dorosłymi osobnikami, wziąłbym je za waderę ze szczeniakiem.

Za tropem — ryknąłem, popędzając swoich towarzyszy.

Wtedy jeszcze nie podejrzewałem, że posiadły rzadkie umiejętności wyprowadzania najlepszych w swoim fachu w pole.

Gdy dotarliśmy na lotnisko, czekała tam na nas niespodzianka w postaci ogromnego, czarnego i cholernie wściekłego basiora

Gdzie one są?! — ryknął, a ja gdybym był w ludzkiej postaci, miałbym teraz tak głupią minę, że musiałbym sobie zrobić zdjęcie na pamiątkę, bo to się jeszcze nigdy nie zdarzyło.

Powinny być tutaj — odpowiedziałem zgodnie z prawdą, ale po dokładnym przeszukaniu terenu, stwierdziłem, że zniknął i trop, i zapach.

Musiały jakoś zatrzeć ślady — odezwał się Igor, a był on jednym z lepszych tropicieli, jakich mieliśmy. — Ale jak?

Nie obchodzi mnie to! — zdenerwował się Bash. — Macie mi je znaleźć, bo inaczej nie ręczę za siebie!

Pokornie spuściliśmy łby.

Wiedzieliśmy, że tym razem zawiedliśmy swojego Alfę i była to wielka ujma na naszym wilczym honorze.

Ciekawe, gdzie się skierowały — zastanawiał się w tym czasie Joachim, grzebiąc łapą w ziemi.

Co to takiego? — zainteresował się nagle Igor, który jako pierwszy dostrzegł między łapami Joachima skrawek kolorowego materiału.

Szybko odepchnąłem nieświadomego wilkołaka od znaleziska i sam pośpiesznie wygrzebałem zieloną sukienkę, krótkie spodenki, białą koszulkę i trampki.

To ich ubrania — Bash podbiegł do nas i obwąchał dokładnie przybrudzoną ziemią odzież.

Zawył przeciągle, jakby na nowo podłapał trop.

Ruszamy! — ryknął i tyle go widzieliśmy, bo nikt z nas nie dorównywał szybkością Alfie.

Udało nam się go dogonić dopiero wtedy, gdy zatrzymał się na skraju znajomej polany.

To dlatego ich nie czujemy — warknął, obserwując magiczną część lasu, która była miejscem nienaruszalnym przez żadne inne istoty.

Nikt nie był tam mile widziany, a już najmniej ci, którzy należeli do płci brzydkiej.

To ziemia czarownic — mruknąłem, siadając zrezygnowany przed linią wyznaczonej umownie granicy.

Muszą tam kogoś znać — wtrącił Joachim, ale przyznaliśmy mu rację.

Niewykluczone, że to Luna miała powiązania z linią żeńską tego znienawidzonego przez nas klanu. Teraz nie mieliśmy już wyboru.

Wracamy — zarządził Bash. — W tej postaci nie mamy tu czego szukać.

Tak jest, Alfo — ociagając się, ruszyliśmy z powrotem do lasu, niechętnie przyznając się do porażki.

Jedno było pewne.

Nie przewidzieliśmy, że Rosie i Ana wykażą się tak dobrą znajomością terenu i intuicją godną wyszkolonego żołnierza, ale przede wszystkim nie mieliśmy pojęcia, że są na tyle odważne, żeby przekroczyć uświęconą ziemię.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz