*XLVIII*

12.9K 607 5
                                    






***




Bash

Czuliśmy niepokój, na myśl, że zaraz u wrót pałacu pojawią się nieproszeni goście i wydadzą sprawiedliwy wyrok. Wielka Rada zbliżała się, wszyscy to czuliśmy.

— Nie musisz być obecna na wyroku — powiedziałem cicho do Any, która gapiła się od kilku godzin przed siebie, a radość z jazdy konnej zupełnie wyparowała. — Możesz zostać w pałacu razem z Rosie.

Obdarzyła mnie chłodnym spojrzeniem przekrwionych oczu. Wiedziałem, że źle sypiała, ale nie wpuszczała nikogo do swojej sypialni — nawet mnie, chociaż dobrze wiedziała, że mogłem ją uśpić i na chwilę zapomniałaby o dręczących ją co noc koszmarach.

— Chcę tam być — upór w jej głosie mnie zadziwiał, ale skinąłem lekko głową.

— Jeśli zmieniłabyś zdanie, wystarczy powiedzieć — położyłem dłoń na jej ramieniu, ale szybko ją strzepnęła, jakby chciała odgonić natrętną muchę.

Westchnąłem i odszedłem do jadalni, gdzie pozostała część wilczej rodziny usiłowała jeść śniadanie. Szło im bardzo topornie, chociaż każdy miał na talerzu niemałą porcję. Nie dziwiłem się, że zawiśli w jakimś dziwnym letargu. Patrząc na Anę, sam miałem ochotę wydrapać sobie oczy ze zgryzoty.

— Kiedy dokładnie będą? — pytała raz po raz Rosalie, patrząc ze strachem na Filipa. — Nie muszę w tym uczestniczyć, prawda? Wolałabym na to nie patrzeć.

Chłopak pocałował ją w czubek głowy.

— Nie musisz, ale jako luna stada i księżniczka, powinnaś — wytłumaczył jej najdelikatniej jak potrafił, na co ruda znacznie pobladła.

Odchrząknęła tylko zakłopotana, jakby miała nadzieję, że ktoś inny z domowników stanie w jej obronie, ale nie zanosiło się na to w najbliższym czasie. Każdy był głęboko pogrążony we własnych myślach.

— Pamiętajcie, żeby nie wdawać się z nimi w dyskusję — pouczył nas po raz setny Charls. — Prywatnie to wspaniali wojownicy, ale wyrok pozostaje niezmienny i nie ma żadnych dodatkowych wariantów. Każdy musi to jakoś przełknąć — posłał wymowne spojrzenie w stronę Any, która nawet nie zwróciła na niego uwagi.

Podejrzewałem, że nie słuchała żadnej z siedzących przy stole osób, a pogrążona była we własnych koszmarach, z których nikt nie był w stanie jej wyciągnąć.

— Jak długo tutaj będą? — Eoin przeniósł zaciekawione spojrzenie na brata, który zachmurzył się lekko.

— Trudno powiedzieć — przyznał wreszcie. — Na pewno nie dłużej niż godzinę. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie odeszli od razu po wykonaniu wyroku. Jeśli sami wymierzali sprawiedliwość, trwało to znacznie krócej.

— Zdecydowaliście już, kto podejmie się wykonania? — zapytałem, a w jadalni zapadła grobowa cisza.

— Mamy zamiar poprosić Radę, żeby to zrobiła — odezwał się po dłuższej chwili ojciec. — Nie chciałbym, aby ponieśli śmierć z mojej ręki. Względy są chyba dla wszystkich oczywiste.

Nikt nie powiedział tego głośno, ale w powietrzu zawisło imię Any. Gdyby to król wykonał wyrok, na zawsze splamiłby swoje dłonie krwią rodzeństwa dziewczyny i przyszłej królowej. Nie wiadomo, jak długo musiałaby się z tego otrząsać, ale jakiś odcisk kata zostałby w niej na zawsze. Wielka Rada była jej nieznana, a z drugiej strony docierała do niej słuszność decyzji, która zapadnie. Nie będzie miała w pobliżu tych, których mogłaby za to winić.

— Rozumiem — chrząknąłem i przeniosłem wzrok na Marię, siedzącą sztywno przy stole.

Ona także nie mogła nic poradzić na to, że z dziesięciorga wnuków zostanie jej tylko jedno. Darzyła niechęcią dzieci, które spłodził Beniamin, ale nie mogła wyprzeć się tego, że ich matką była jej córka. Poza tym gdzieś głęboko w nas istniała świadomość, przed którą chroniliśmy Anę. To Maria zmusiła Anastazję do małżeństwa z Beniaminem, chociaż dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma między nimi więzi mate. Podpisała wyrok, który zaczął serię niefortunnych, a zarazem tragicznych zdarzeń. Była młoda, głupiutka i chciała dla dzieci jak najlepiej, a to, że niezupełnie przemyślała konsekwencje swoich decyzji, po latach wiedziała doskonale.

Ktoś zapukał do drzwi jadalni i nie czekając na pozwolenie, wszedł do środka.

— Przepraszam, że przeszkadzam, wasza wysokość — zwrócił się do Charlsa mój przyjaciel — ale stoją już u bram.

— Ilu przybyło? — zapytałem, zanim zdążył to zrobić mój ojciec.

— Wygląda na to, że wszyscy — Alan podszedł do okna i dyskretnie za nie wyjrzał. — Cała piątka.

Nie mogło być gorzej.

Jeśli Ana odwali coś na boku, mogą być tego poważne konsekwencje. Tylko tego brakowało, żeby przybyło całe szanowne grono, które nie odpuści potomstwu Beniamina ani jednego przewinienia.

Kto wie, czy nie przyczepią się także do najmłodszej dziewczyny.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz