*XI*

30.7K 1.5K 87
                                    






***




Ana

Załamana kręciłam się pod wieżą, zapominając zupełnie o obecności Morgany.

Jakby tego było mało, zgubiłam Rosie. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie mogłaby być. Może została złapana przez brata i teraz siedzi zamknięta w domu?

— Czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić? Pomogłaś mi, dlatego chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć — wyrwała mnie z zamyślenia czarownica.

— Kiedy przekroczyłam granicę boru, była ze mną przyjaciółka. Niestety, zostając porwana przez Kniéję, straciłam z oczu Rosie. Może jest sposób, żeby ją zlokalizować?

Czarnowłosa odetchnęła z ulgą.

— To najprostsza magia, jaka w ogóle istnieje — ucieszyła się i weszła z powrotem do kamiennej wieży.

Wróciła kilka minut później, niosąc w dłoniach mlecznobiałą kulę.

— To wyrocznia — mruknęła. — Głównie służy jako mapa.

Mrugnęła do mnie łobuzersko.

— Pokaż Dziewiczą Puszczę — zwróciła się do szklanego przedmiotu.

Po dłużej chwili obie zobaczyłyśmy urywki różnych obrazów, jakby wyrocznia pokazywała nam film o życiu w lesie czarownic.

Szczególnie zainteresował mnie ten, gdzie rudowłosa dziewczyna w zielonej tunice leżała na wyściełanym słomą łóżku, a obok niej kręcił się podejrzany młodzieniec, którego białe włosy i lekko zielonkawy kolor skóry kogoś mi przypominały.

— To druid — wyjaśniła, widząc mój pytający wzrok. — Druidzi to przebiegła plaga.

— Są źli? — zaniepokoiłam się, bo byłam już pewna, że rudowłosą dziewczyną musiała być Rosie.

Czarownica zastanowiła się chwilę, ale w końcu odpowiedziała niepewnie.

— Nie są ani źli, ani dobrzy. Nie mieszają się do życia innych istot, chyba że mają wobec nich jakieś szczególne plany.

Rosalie nie martw się, już po ciebie idę.

— Jak tam trafić?

Morgana zagwizdała cicho i po chwili na skraju lasu pojawiło się niezwykłe stworzenie.

Przypominało porośniętego trawą, mchem i liśćmi białego wilka.

— To Lilith, strażniczka mojej wieży. Będzie towarzyszyła ci aż do samej druidzkiej wioski. Możesz jej w pełni zaufać.

Lilith zastrzygła uszami, a ja pożegnałam się z czarnowłosą.

— Do zobaczenia, mała wilczyco. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie odwiedzisz — przytuliła mnie mocno, a ja oddałam uścisk.

— Dziękuję za wszystko — szepnęłam, zanim Morgana wypuściła mnie z objęć i pozwoliła odejść.

Podeszłam do strażniczki, która cierpliwie na mnie czekała, ale będąc już za linią drzew, pomachałam jeszcze czarownicy, a ta odwzajemniła ten gest, ocierając ukradkiem łzy.

Kto by pomyślał, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Ruszyłyśmy od razu, chcąc dotrzeć do wioski przed zmrokiem.

— Jeśli się przemienię, łatwiej będzie nam iść — odezwałam się po godzinie wędrówki, kiedy po raz kolejny utknęłam na wyjątkowo grząskim terenie.

— To nie najlepszy pomysł, mała wilczyco. Gdy dotrzemy na miejsce, na nic zda się twoja wilcza natura — Lilith pomogła mi wstać i pchnęła lekko do przodku.

— Jak to? — zdziwiłam się, bo przecież Morgana zapewniła mnie, że druidzi nie są wrogo nastawieni do istot, które podróżują po ich ziemi.

— Pochłaniają magię obcych, zmuszając ich do przyjęcia najsłabszej ze swoich form. To pewien rodzaj zabezpieczenia — dodała, widząc moją przerażoną minę.

— To znaczy, że dopóki przebywa się w tej wiosce, nie można zmienić postaci? — jeśli tak było w rzeczywistości, to kiepski czeka nas tam los.

— Tak, to prawda — potwierdziła wilczyca.

Niechętnie ruszyłam dalej, chociaż w głowie miałam mnóstwo negatywnych scenariuszy.

Najlepszy z nich zakładał, że druidzi puszczą nas wolno, nie licząc na nic w zamian.

Najgorszy był taki, że zostaniemy uwięzione w wiosce, do której nawet sam diabeł bałby się wejść.

Szłyśmy już od kilku godzin, a właściwie to wilczyca szła, a ja człapałam gdzieś dwa kilometry za nią.

— Jesteśmy na miejscu — oznajmiła w pewnym momencie, a ja wyczerpana padłam pod jednym z drzew. — Żegnaj, mała wilczyco. Zaszczytem było dla mnie móc cię poznać.

— Do widzenia, dziękuję za wszystko — wycharczałam i tyle ją widziałam.

W oddali majaczyły mi małe, drewniane chatki, które zapraszały w swój ciasny krąg zwodniczym blaskiem.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ja podejmowałam właśnie jedną z najważniejszych decyzji mojego życia.

Iść czy nie iść — oto jest pytanie.

Postanowiłam zaryzykować i pójść, ale tylko dlatego, że podstępni druidzi przetrzymywali Rosie. Kto wie, może wbrew jej woli?

Gdy tylko znalazłam się na magicznej ziemi, ktoś zastąpił mi drogę.

— Witaj, mała wilczyco.  Jestem Gorlois, jeden z trzech najwyższych kapłanów — przedstawił się grzecznie.

Nie wyglądał jak ten, którego widziałam w szklanej kuli.

Miał długą, białą brodę i intensywnie zielone oczy, a odziany był w błękitną szatę.

— Dobry wieczór — wystękałam, bo nie podobało mi się to wszystko. — Szukam Rosie, mojej przyjaciółki. Widział ją pan może?

Druid zaśmiał się tubalnie, ale był to śmiech serdeczny, który ostatecznie przekonał mnie do tego nietuzinkowego osobnika.

— Ależ naturalnie, moje dziecko. Chodź ze mną, a wszystkiego się dowiesz — nie czekając na moją odpowiedź, ruszył w głąb wioski, kierując się do jednej z chat.

Poszłam za nim, bo miałam bardzo ograniczony wybór.

Gdy tylko przekroczyliśmy próg domku, ktoś zamknął mnie w szczelnym uścisku, a ten ktoś miał burzę rudych loków na głowie.

— Ana, gdzieś ty była? Umierałam tutaj z niepokoju o ciebie! — zganiła mnie.

Przerażona przyjrzałam się przyjaciółce.

— Dlaczego jesteś zielona, Ros?

Wilczyca zarumieniła się po same koniuszki uszu.

— Chyba powinnam ci coś powiedzieć...











Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz